piątek, 29 marca 2013

Paryz śpi.....

Lilianka już dawno śpi, Martin zasnął na kanapie po trzech lampkach wina. A ja siedzę sama z moim ipadem, muzyka z chill fm, czerwonym winem i myślami placzacymi sie w głowie..... Piątek wieczór......
Jeszcze kilka lat temu, taka sytuacja nie mogła mieć prawa bytu! Nigdy nie ukrywalam, ze należę do osób rozrywkowych, ze czerpie z życia garściami, wszystko co sie da. Kilka lat temu, pewnie siedzialabym o tej porze gdzieś w restauracji na mieście, ewentualnie pubie konsumujac kolejny koktajl.....  Dziś jestem w domu, ze śpiąca córeczka i mężem.... Piątki zachowujemy zawsze dla siebie. W tygodniu oboje dużo pracujemy, niejednokrotnie wieczorami z domu, więc nasze życie jako pary tak naprawdę nie istnieje. Staramy sie nadrobić w weekend. Wieczory dla nas, dzień dla Lilianki.....
Dziecko nas zmienia.....  Na początku jest trudno, nie można sie przyzwyczaić, jest cieżko. Z czasem przysywyklam do bardziej ustatkowanego życia, ale bylo trudno.  Miałam wrażenie, ze sie poświęcam, ze coś tracę, ze mi czegos brakuje. Ze jestem niespełniona, ze coś mnie omija... Dziś widoku mojej maleńkiej Lilianki śpiącej słodko w swoim łóżeczku nie zamienia na nic innego...
Kocham piątki wieczór z Martinem i Lilianka, nawet kiedy śpią. Uwielbiam na nich patrzeć, i cieszę sie ze są częścią mojego życia. Już niczego mi nie brakuje, nie poświęcam sie i nie mam wrażenia ze coś tracę.... Mam wszystko czego zawsze pragnelam. Czasami potrzebujemy czasu aby dorosnac, i poznac swoje prawdziwe marzenia i pragnienia.....
Do restauracji pójdę w innym terminie, koktajl zawsze zdążę wypić, jak nie dzisiaj to jutro..... Martin śpi, Lilianka śpi, mój Paryż śpi....... Dobranoc

środa, 27 marca 2013

Boli Cie zab? Lecz sie w Japoni!!!

Wlasnie zamierzalam usiasc do komputera, i zaczac pisac kolejnego posta, gdy zadzwonila do mnie moja szwagierka. Nie bylam w stanie zrozumiec co mamrocze do telefonu, gdyz mowila bardzo niewyraznie, a ja odnioslam wrazenie, ze cos jest nie tak. No i mialam niestety racje. Eglantine bardzo boli zab, juz od kilku dni, a dzis bol stal sie nie do wytrzymania. Postanowila wiec skontaktowac sie ze mna, i poprosic o numer do znajomego dentysty. Pomimo ze, minelo juz ponad trzynascie lat od mojej przeprowadzki do Paryza, nadal lecze zeby w moim rodzinnym miescie, u naszego znajomego dentysty. Jednak musze miec zawsze kolo ratunkowe na miejscu, gdyby cos sie dzialo. Podalam wiec numer do Pani Doktor, ktora leczy mnie w Paryzu, szczerze wspolczujac moje biednej szwagierce. Wiem z wlasnych niesympatycznych przezyc, ze bol zeba moze byc strasznie uciazliwy.....



 Czas w Japoni uplywal mi bardzo szybko. Szalony rytm pracy i castingow, nie pozwalal sie nudzic. Od poniedzialku do soboty wlacznie, mialam szczelnie wypelniony grafik, spotkania z klientami, przymiarki, pokazy, zdjecia. Ani chwili wytchnienia, ani chwili dla siebie. Coz, to wlasnie Tokyo, szalone, pedzace miasto ktore wciaga w swoja otchlan. Nasze serce bije jego rytmem, krew pulsuje jego tempem, a w uszach  szumi jego halas. Gdy na jednej z pierwszych prac, o ile dobrze pamietam byl to katalog i kampania na Japonie, znanej firmy kosmetycznej, zajmujacej sie handlem wysylkowym, zapytano mnie, co bede robic w "wakacje", nie bardzo wiedzialam co odpowiedziec. Hmmm, jest wrzesien, do Swiat Bozego Narodzenia jeszcze daleko,a do wakacji letnich jeszcze dalej, no coz, moze makijarzystka, po prostu nie ma pomyslu na inny temat rozmowy."Jade do Polski, spedze ten okres z rodzicami i siosta" odrzeklam uprzejmie. Dziewczyna odpowiedziala "HI" przytakujac glowa, poslala mi zdziwione spojrzenie, i nie skomentowala mojej odpowiedzi. Chwile pozniej spytala ile czasu zajmuje lot do Polski, odpowiedzialm, ze z przesiadka w Paryzu czy innym miescie w Europie trzeba liczyc okolo pietnastu godzin. Makijazystka spojrzala na mnie jak na kompletna wariatke. "Czy to nie zbyt dluga podroz, jak na jeden dzien wolnego?" Eeeee, chyba nie mowimy o tym samym... Coz, po krotkiej dyskusji, zrozumialam co kryje sie pod slowem "holidays" dla przecietnego Japonczyka. Mojej nowa znajoma, wcale nie miala na mysli wakacji, tylko niedziele!!! Dla Japonczyka, kazdy jeden wolny dzien to wakacje! Tak wiec szescio dniowego tydzien pracy, a do tego siodmy dzien nazywamy urlopem wakacyjnym! 



Podczas tych moich jednodniowych urlopow, spedzalam czas z moimi wspolokatorkami na zwiedzaniu miasta. Jak juz wczesniej pisalam, moj model's apartament znajdowal sie na Shibuya, jednej z 23 dzielnic Tokyo, w samym sercu miasta. W niedzielne popoludnia spacerowalysmy po Omotesando, czyli Japonskim Champs Elysees, podziwiajac witryny Diora, Vuittona , Prady czy Armaniego. Nie jednokrotnie, mozna spotkac w tych okolicach mlode kobiety, ubrane w piekne, tradycyjne kimona, robiace zakupy z torebka od Hermesa na ramieniu. Tradycja przeplatajaca sie z luksusem, tak mozna okreslic stale bywalczynie Omotesando. Idac w gore ulicy, po prawej stronie, miniecie sushi bar, ktore jest jednym z lepszych w Tokyo. Na sama mysl o wszystkich przysmakach, ktore tam zjadlam zrobilam sie glodna.

 Kilkanascie metrow za ta mala restauracyjka, znajduje sie unikatowy sklep KiddyLand!!! Jest to niepowtarzalne miejsce, gdzie dostaniecie wszystko z Kello Kitty, Snoopy oraz innymi popularnymi kreskowkami. Na Omotesando Crossing, znajduje sie bardzo popularny tokijski sklep Condomania, hmmm chyba nie musze mowic co sie w nim znajduje. Napisze tylko, ze we wszystkich kolorach, smakach, ale rowniez i ksztaltach! Kilka metrow od Omotesando, znajduje sie Harajuku, to wlasnie tam japonska mlodziez spotyka sie w czasie wolnym. Barwnie i fantazyjnie ubrani mlodzi ludzie, mimowolnie zwracaja na siebie uwage turystow. Japonczycy sa juz przyzwyczajeni do maloletnich Lolitek, czy postaci z mangi. Siedzac grupkami na lawkach konsumuja nalesniki, popijajac kawe ze Sturbacksa. 




Ktoregos dnia, obudzilam sie z bolem zeba, na poczatku troche sie tym zmartwilam, ale po kilku paracetamolach bol ustapil, a ja zapomnialam o calej sprawie. Nastepne dni, mijaly swoim rytmem, a zab nie dawal o sobie znac. Az do momentu, gdy obudzilam sie wczesnie rano, z wrazeniem ze za chwile peknie mi glowa, a ktos mi wsadza druta do szczeki. Gdy zobaczylam sie w lustrze , bylam przerazona, i to nie tylko moim kwitnacym porannym wygladem, ale faktem, ze polowa moje twarzy byla spochnieta. Natychmiast zadzwonilam do mojego bookera, z prosba aby mi pomogl, i zarezerwowal wizyte u dentysty.

Nigdy nie zapomne tego momentu, gdy siedzac w poczekalni u tokijskiego dentysty, stresowalam sie co bedzie dalej. Otworzyly sie drzwi i mila kobieta zaprosila mnie do srodka. Poprosilam Hiro, aby ze mna wszedl i tlumaczyl, moj Japonski jest bardziej niz ograniczony, a Japonczycy slyna ze slabej znajomosci angielskiego. Jak wielkie bylo moje zdziwienie i przerazenie, gdy widok gabinetu dentystycznego ukazal sie moim oczom. Stanelam zamurowana, braklo mi slow, i myslalam ze sie poplacze!!! "Osz ty k..wa!" 
W sali znajdowalo sie okolo siedmiu, moze szesciu foteli dentystycznych, ustawionych w rzadku, jeden obok drugiego. Na tych olbrzymich fotelach siedzieli pacjenci, ogladajacy jakies flimy fabularne, lub wnetrze swojej jamy ustnej. Przy kazdym pacjencie siedziala kobieta, ubrana w fartuch, gotowa do asysty. Gdzies na koncu gabinetu blakal sie dentysta. Natychmiast zrozumialam o co tu chodzi, dentysta nadzoruje, a wiekszosc interwencji jest wykonywane przez pomoce dentyctyczne (z calym szacunkiem do tego zawodu!) Pielegniarka pokazala mi pusty fotel i kazala usiasc. Zacisnelam dlon mojego bookera, mowiac mu ze ja nigdzie nie siadam, i ze natychmiast stad idziemy. Hiro przemowil mi do rozsadku, proszac abym zajela miejsce na fotelu, bedzie to poprostu konsultacja. Dentysta obejrzal mojego zeba, pokiwal glowa, i powiedzial, ze leczenie bedzie bardzo trudne i kosztowne wiec lepiej wyrwac zeba! No nie, tego bylo juz za duzo. Po powrocie do domu zadzwonilam z placzem do mamy, tlumaczac jej cala sytuacje i opawiadajc ta historie. Mama natychmiast skonsultowala sie z naszym dentysta. Uwierzcie lub nie, ale moj cudowny  lekarz, kazal zatruc zeba, i podac antybiotyk, obiecujac ze do grudnia wytrzymam z lekarstwem, a on sie wszystkim zajmie jak juz przyjade. Aby wszystko bylo jasne, wyslal fax do mojej agencji w Japoni, z instrukcjami dla tokijskiego dentysty po lacinie!!! Moja druga wizyta nalezala do bardziej udanych, Hiro interweniowal, i stanelo na tym, ze dentysta sam dokona zabiegu od poczatku do konca.......

Juz teraz wiem, dlaczego Japonczycy maja fatalne uzebienie. Po pierwsze, dwie wizyty, zatrucie zeba i kuracja antybiotykowa kosztowaly mnie okolo 500 USD!!! Po drugie, ja tez bym nie chciala leczyc zebow w gabinetach, gdzie jeden dentysta przypada na conajmniej pieciu pacjentow!!! Ufff, naszczescie historia sie skonczyla pomyslnie, ale strach przed japonskimi dentystami pozostal :)

poniedziałek, 25 marca 2013

160 lat zakupow - Le Bon Marche!!!




Gdy w1854 roku Aristide Boucicaut, wchodzil w spolke z bracmi Videau, nawet przez chwile nie podejrzewal ze sklep, ktorym mial zarzadzac "Le Bon Marche", stanie sie jednym z najbardziej ekskluzywnych i znanych na calym swiecie domow handlowych. Czym bylo by Rive Gauche, gdyby ten piekny budynek nie krolowal nad dachami pobliskich kamienic. Znany kazdej Paryzance, Le Bon Marche jest idealnym miejscem do dokonania zakupow, kosmetycznych, odziezowych lub designerskich, pod warunkiem, ze ma sie na to odpowiednie fundusze. W Bon Marche, znajdziemy bardzo ekskluzywne marki odziezowo - galanteryjne , takie jak Chanel, Louis Vuitton czy Hermes. Nie brakuje w nim rowniez znanych marek zajmujacych sie "home design", kolekcje Cassina,  Vitra czy Zanotta sa na wyciagniecie reki. Na parterze, na kosmetycznych stoiskach mozna sporbowac kremow Sensai by Kanebo, lub spryskac sie l'Artisan Parfumeur. Luksus, szyk i elegancja w typowym Paryskim wydaniu. 

W Bon Marche, znajduje sie rowniez czesc gastronomiczna, nazywana l'epicerie, stanowiska Fauchon, Hediard czy Maille, zaskakuja swoja roznorodnascia. W l'epicerie, znajdziecie rowniez najlepsze (moim skromnym zdaniem) herbaty od Mariage Freres czy Dammann. Jesli kiedykolwiek w jakims przepisie gastronomicznym, pojawi sie produkt, a Wy nie macie pojecia gdzie go mozna kupic, to zapraszam do Bon Marche Epicerie. Napewno go tam znajdziecie, ja osobiscie zaopatruje sie w chrzan i ogorki konserwowe :) Na moje szczescie, cenowo sa bardziej przystepne niz torebka Hermesa!





 Boucicaut kilka lat pozniej, dzieki wielkiej pozyczce, odkupuje pozostala czesc akcji od braci Videau, nastepnie wprowadza drastyczne zmiany w sposobie i technice handlu. Wolny wstep do sklepu, bez obowiazku zakupu, witryny, ktore prezentuja oferowane produkty, zwiekszenie ilosci sprzedawcow, to czesc planu rozwoju sklepu. Boucicaut wprowadza rowniez stale ceny, wydrukowane na doczepionych do produktow etykietach. Decyduje sie na niewielka marze, liczac, ze atrakcyjne ceny beda kusic nowych klientow. Kreuje stoiska i wyspy, na ktorych poukladane towary sa w zasiegu zainteresowanych,  kazdy kupujacy moze dotknac i obejrzec produkt przed zakupem. Wprowadzajac gwarancje produktu i jakosci, oraz mozliwosc zwrotu, rewolucjonizuje francuskie standardy handlowe. Soldes, czyli Paryskie wyprzedaze, rowniez sa jego kreacja. Aby przelamac po Swiateczny zastuj zakupowy, ten futurystyczny handlowiec, decyduje sie na wyprzedaz produktow w swoim sklepie. Oczywiscie kobiety, korzystajac z okazji kupowaly kilka sukni jednoczesnie, a w sklepie nastepowaly braki. Trzeba bylo wiec zamowic kolejne, nowe ubrania. Wlasnie w ten sposob powstaly kolekcje, ktore dzis dzielimy na sezony! Boucicaut rozpoczal nowa ere konsumpcji.

Postanawia rozbudowac swoj sklep, a do wspolpracy zaprasza architekta Louisa Charlesa Boileau, inzynierem wykonujacym projekt jest znany juz wtedy na skale swiatowa Gustave Eiffel. Obaj Panowie, byli pionierami w wykozystywaniu szkla i metalu w architekturze, a ich nowatorskie projekty podbily serca Francuzow. Boucicaut wlasnie o to chodzilo, chcial czegos nowego, innego i nie pospolitego. Marzyly mu sie wielkie witryny sklepowe, by moc wystawiac w nich towary, chcial, aby ludzie przechodzac obok jego sklepu mieli ochote zajrzec do srodka. Jedna z wielu inowacji, tego genialnego handlowca, byly katalogi wysylkowe. Jako pierwszy w Europie, zdecydowal sie na sprzedaz na odleglosc. Wiele bogatych Paryzanek, mieszkalo w centrum miasta, ale znaczna czesc z nich zajmowala domy i posesje w pod paryskich i elitarnych  miejscowosciach jak Saint Germain en Laye, Chatou czy Enghien les Bains. Niejednokrotnie wyprawa do miasta zamieniala sie w dluga i meczaca podroz. Boucicaut zaproponowal im wiec prenumeraty katalogow, w ktorych znajdowaly sie szkice modeli sukni dostepnych w sklepie, jak i probki materialow z ktorych mogly byc one uszyte. W kazdy poniedzialek rano ze sklepu wyruszaly dorozki, rozwozac towary do swoich eleganckich klientek mieszkajacych  daleko od centrum stolicy.






Boucicaut byl rowniez bardzo dobrym i niezwykle postepowym pracodawca. Jako pierwszy wprowadzil platny urlop oraz zwolnienie maciezynskie (wiekszosc jego pracownikow stanowily kobiety) Zalozyl rowniez fundusze emerytalne i zdrowotne, fidelizujac tym wiekszosc osob zatrudnionych w sklepie. Blyl prawicowym pracodawca, posiadajacym lewicowe i socjalne poglady w stosunku do swoich ekip. 
Gdy przejmowal Bon Marche, sklep zajmowal przestrzen 300m2, ponad dwadziescia lat poziniej rozwinal sie do 50000m2 domu handlowego. Z 12 pracownikow zrobilo sie ich ponad 1700, a obroty roczne wynosily 77 milionow Frankow. Koniunktura we Francji i tworzaca sie srednia klasa spoleczna na pewno mialy ogromny wplyw, na tak spektakularny rozwoj tego malego sklepiku. Ale to jego wlasciciel, inowacyjny i odkrywczy czlowiek, postepowy i niekonwencjonalny, dokonal tej nadzwyczajnej przemiany. 
Bon Marche dzieki ponadprzecietnemu rozwojowi posluzyl jako przyklad i wzor swoim nastepca. Printemps, Galerie Lafayette, a nawet slynny nowojorski Macy's byly ksztaltowane na systemie handlowym tego niepowtarzalnego sklepu jakim jest Bon Marche. Po smierci mentora, to jego zona Margerite przejmuje piecze nad sklepem. Gdy ich jedyny syn Antony przedwczesnie umiera i okazuje sie, ze nie ma rodowitego  nastepcy, Marguerite decyduje sie na zmiane statusu tego prosperujacego sklepu. Bon Marche staje sie firma, gdzie akcjami dysponuja czlonkowie zarzadu, wsrod nich znalezli sie oczywiscie najblizcy wspolpracownicy. W1984 roku, spolke przejmuje LVMH, ktorej wlascicielem jest Bernard Arnault, zamieniajac sklep w luksusowe i ekskluzywne centum handlowe.

Mnie niestety nie stac (narazie!:) na robienie zakupow odziezowych w tym nietypowym sklepie, ale bardzo lubie przechadzac sie jego alejkami, podziwiajac piekne torebki, buty i ubrania. Wachajac zapach francuskich perfum, myslami uciekam do tej odleglej przeszlosci, gdy to inne mlode kobiety w powluczystych skukniach i strojnych kapeluszach chodzily ta sama droga, i rowniez marzyly by stac sie szczesliwymi posiadaczkami chociaz jednej z tych cudownych rzeczy. Coz, jak wiele nas laczy z tymi kobietami przed 150 lat!


Dla fanow literatury francuskiej dodam, ze dom handlowy Le Bon Marche i zachodzace w nim zmiany, byl inspiracja dla Emila Zoli, w jego znanym dziele "Wszystko dla Pan"!

czwartek, 21 marca 2013

500 Franków tygodniowki, jak żyją młode modelki

Wczoraj byłam na obiedzie z kumpelka, za lunch we włoskiej restauracji zapłaciłam 30 euro. Kupiłam również Liliance piękne kalosze na wiosnę, które kosztowaly mnie 22 euro. W aptece nabylam dwa opakowania smoczkow Avent za 12 euro, a w kiosku trzy egzemplarze Marie Claire Maison gdyż jest w nich świetny artykuł o moim mieście Łodzi. Gazety kosztowały mnie 15 euro. Łącznie w ciagu jednego dnia wydałam 79 eur, nawet nie wiedząc kiedy i na co....

Przyjeżdżając po raz pierwszy do Paryża w 1998 roku, miałam walizkę z ubraniami i 150 dolarów w kieszeni. Tutejsze agencja, zagwarantowała mi kieszonkowe wysokości 500 Franków tygodniowo (około 80 euro) Kwota ta miała wejść w poczet moich niekończących sie długów. Tak na prawdę, wszyscy myślą, ze modelki zarabiają ogromne pieniądze. Ze wyjeżdżając do pracy, wracają do domu z workami euro lub dolarów! I to już po pierwszym shootingu lub pokazie. Niestety realia są zupełnie inne. Młoda dziewczyna jadąc za granice, zaczyna swoją karierę od zrobienia niejednokrotnie wielkiego debetu w agencji. Bilet samolotowy, mieszkanie w centrum miasta, kieszonkowe, testy(sesje zdjęciowe do książki), za wszystko płaci agencja, ale te pieniądze trzeba będzie jej zwrócić co do grosza. Więc tak naprawdę to pierwsze wyjazdy są bardzo skromne, bo dług rośnie szybko, a pracy niestety nie dostaje sie tak łatwo. Niektóre rynki, są trudniejsze gdyż mniej płaca, lub podatki i składki socjalne są ogromne. Tego typu przykładem może być Paryż, modelka po odliczeniu prowizji  agencji, i wszelkiego rodzaju innych składek, otrzymuje na rękę około 30 do 35 procent wynegocjowanej przez bookera stawki! A tu jeszcze ten okropny dług do spłacenia. Tak więc przez kilka pierwszych tygodni, czasami miesięcy, dziewczyny żyją z tych nieszczesnych pocket money. Ja rownież przez pierwsze przyjazdy byłam "na garnuszku" agencji. Dostawałem te moje 500 Franków i musiałam sie nimi rządzić. Pamietam, ze tygodniowa karta na metro kosztowała około 120 Franków. Zostawało więc około 380 (60 euro) na życie, na cały tydzień. I uwierzcie mi, ze nawet wtedy to nie było dużo! A przecież, każda młoda dziewczyna, chce sie rownież ubrać, kupić sobie
coś modnego, jakiś super ciuch z Paryża. Tak więc niejednokrotnie i ja i moje koleżanki, jadlysmy bagietke z masłem, lub makaron z serem przez cały czas, aby moc sobie kupić te wymarzone spodnie w Zarze. A pózniej wszyscy sie dziwią, czemu dziewczyny na wyjazdach tak łatwo tyją ;)

Pamietam moje pierwsze kieszonkowe i pierwsze zakupy, mleko, płatki sniadaniowe, chleb tostowyi dżem. Jako szesnastolatka słabo sie znałam na gotowaniu, więc moje obiady sprowadzaly sie często do puszki ravioli w sosie pomidorowym :) Za resztę pieniędzy które mi zostały z pierwszego kieszonkowego, kupiłam sobie jeansy i granatowa torbę w Naf Naf. Nie przewidzialam jednak, ze moje jedzenie skończy sie w połowie tygodnia. Tak więc po trzech dniach pobytu w Paryżu, miałam sie w co ubrać, ale nie miałam co jeść ;) Dobrze, ze była ze mną Marzena, która mnie dokarmiala przez kolejne cztery ;)

Moje drugie kieszonkowe..... w poniedziałek w agencji można było spotkać prawie wszystkie modelki, gdyż był to dzień pocket money. Jeśli sie nie stawiłaś w księgowości przed 12 w południe, to przepadała Ci tygodniowka. Można sie było czasami dogadać, aby jakaś kumpelka wzięła pieniądze dla Ciebie, no bo przecież mogłaś być na castingu, lub zwyczajnie w pracy. Wychodząc z agencji, wlozylam pieniądze do tylnej kieszeni spodni i wsiadam do rozowej lini metra numer 8. Po dwóch przystankach, już nie miałam pieniędzy.... Padlam ofiara kieszonkowca (to był pierwszy i ostatni raz!) Zostałam bez kasy i bez jedzenia. Musiałam ruszyć dolary od rodziców, chociaż preferowalam wrócić z nimi do Polski. Cóż, nie miałam wyjścia.

Dwa lata pózniej zamieszkałym w Paryżu na stałe, moja kariera sie ruszyła. Co prawda nigdy nie stałam sie znana twarzą jak niektóre z moich bliższych i dalszych koleżanek, ale dawalam sobie radę. Powoli zaczęłam zarabiać pieniądze i stać mnie było na wynajęcie swojego własnego mieszkania. Było to 18 metrowa kawalerka, która moi rodzice nazywali studnią, gdyż okna wychodziły na wewnętrzne podwórko, a nie na ulice. Utrzymanie mieszkania było dla mnie sprawa dość skomplikowana, bo po prostu nie umialam zarządzać pieniędzmi. Gdy oplacilam juz czynsz, prąd i
wode,, myślałam ze z reszta pieniędzy mogę robić co zechce. Nie przewidzialam ze zarobki modelki są całkowicie nieregularnie, i ze muszę mieć oszczędności na zapas! Tak więc po kilku miesiącach, nie dostałam pensji, musiałam opłacić kawalerke i prąd, a rezultatem tego była kompletnie pusta lodówka. Przyznam sie Wam, ze byłam na przymusowym odchudzaniu przez kilka dni ;) Kolejny raz juz mi sie nie przytrafil..... Z czasem nauczyłam sie dobrego zarządzanie pieniędzmi, a rozsądek brał przewagę nad rozrzutnoscia....

Dziś mam stała prace, i regularne dochody. I mój mąż i ja dajemy sobie radę finansowo, i nie musimy liczyć każdego centima. Ale życie nauczyło mnie pokory, i szacunku do pieniędzy. Pokazało, ze aby coś osiągnąć to trzeba na to zapracować i zasłużyć. Nauczyło mnie być oszczedną i zaradną. Dziś moje dochody są dużo wyższe niż wtedy, i po mimo mojej czasami nadmiernej rozrzutnosci, jestem prawie pewna, ze potrafilabym nadal utrzymać sie za 80 euro tygodniowo, co uwierzcie mi, jest tutaj nielada osiągnięciem ;)

wtorek, 19 marca 2013

Merde alors!

Paryż, magiczne miasto zakochanych, światowa stolica mody, i kolebka Europejskiej kultury i sztuki..... przyciąga jak magnez, fascynuje i zachwyca, ale ma tez ta swoją ciemniejsza stronę.
Musisz sie do niej przyzwyczaić, zaakceptować ja, a z czasem nawet polubić. Jeśli nie to prawdopodobnie skończywsz na kozetce u psychoanalityka, opowiadając o swoim dzieciństwie ;)

Paryski taksówkarz to prawdziwy Bóg. To on decyduje czy twoje sobotnie wyjście na kolacje nie zamieni sie w bladzenie po ulicach, lub czy zdazysz na pociąg w drugim końcu miasta. Stoisz na ulicy w deszczu, w środku miasta, i jak wariat machasz ręka do wszystkiego co przejeżdża obok Ciebie. Aż wreszcie po dłuższym czasie zatrzymuje sie rozklekotany Citroen, taksówkarz opuszcza szybę i zadaje Ci kluczowe pytanie "Dokąd?" a ty modlisz sie w sercu, aby Twoja odpowiedz przypadła mu do gustu. "Achilles Martinet dans 18eme, à côté de métro Lamarck" wyrzucasz z siebie jednym tchem, łapiac jednocześnie za klamke. "Nie w moim kierunku" burczy kierowca, zamykając Ci szybę przed nosem i odjerzdzajac. A Tobie pozostaje tylko zapach spalin i powrót na nogach. Merde alors!

Twoje spotkanie z klijentem przedluza sie w nieskonczonosc. W brzuchu Ci burczy, i nieustannie spogladasz na zegarek, dajc mu do zrozumienia, ze już pora zakończyć pertraktacje. Gdy dyskusje nareszcie sie kończą, zrywasz sie z krzesła i biegniesz do wyjścia. Jest 14.25, gdy z hukiem otwierasz drzwi pobliskiej restauracji. Na przeciw wychodzi Ci kelner i ze sztucznym uśmiechem przyklejonym do twarzy informuje Cię, ze pora lunchu już sie skończyła, i ze możesz zapomnieć o smacznym jedzonku. Pozostają Ci więc zwiędłe sandwicze, ksiszace sie od rana na wystawach boulangeri, lub fast food typu McDonald's. W końcu sie nauczysz, ze obiad w Paryżu spożywa sie miedzy 12 a 14, i ani chwili pózniej!
Merde alors!

Zatłoczone metro w godzinach szczytu, nigdy nie wzbudziło we mnie zachwytu. Gdy wszyscy pchają sie na siebie, scisnieci jak sardynki w puszce, pick pokeci szaleją. Lepiej miej sie na bacznosci, bo twoje kieszenie i torebka zostaną oproznione w błyskawicznym tempie. Prawdopodobnie, ze względu na obecny kryzys, Paryzanie zdecydowali sie na oszczędzanie wody i mydla, stad tez w wagonie unoszą sie wspaniale zapachy, i nawet perfumy Chanel czy Diora, które wylalas na siebie rano, nie są wstanie zamaskowc wszedobylskiego zapachu Paryzan. Wychodząc z wagonu, uważaj gdzie stawiasz nogi, aby nie wdepnac w swoich nowych sandalkach, w struge jeszcze ciepłego moczu, który przed chwila został oddany przez tutejszego kloszarda.
Merde alors!

Wstajac rano do pracy, słyszysz w radiu, ze motorniczy pociągów/kolejek/metra strajkują (znowu!) Tak więc Twój dzień zapowiada sie swietnie, droga do pracy, która pokonujesz transportem publicznym w 30 minut dziś zajmie Ci conajmniej dwie godziny. I to w jakich przyjemnych warunkach, albo będziesz marznac na peronie, albo dusić sie z braku powietrza w wagonie, do którego i tak cudem uda Ci sie dostać. Podróż pokonasz z czyimś łokciem pod zebrami, twarzą splaszczona na szybie i nosem pod pachną Twojego wspolpasazera. Strajki komunikacji miejskiej, występują zamiennie ze strajkami kontrolerów samolotowych. Ci drudzy preferują okresy Świąteczne, sezon ferii zimowych lub wakacji letnich. I wtedy właśnie podejmują strajk, żądając np zredukowania godzin pracy (aktualnie około 20 tyg), podwyżki (są swietnie ponad średnia krajowa) lub gwiazdki z nieba. A ty w tym czasie, jak plant sterczysz na lotnisku, zastanawiając sie czy polecisz do tego Egiptu czy nie!
Merde alors!

Oui, mais..... Paryzanie to wieczni malkontenci. Cała zimę czekają na wiosnę, wiosna marzą o lecie, a latem skarżą sie na upały. Nigdy sie nie zgadzają z Tobą/szefem/znajomymi/Prezydentem/Rządem, zawsze gotowi do konfrontacji twarzą w twarz, potrafią prowadzić w nieskończoność monologi na temat polityki/cen mieszkań/drozyzny w sklepach/trenera reprezentacji footbolowej! Najlepiej przy
czerwonym winie, pląc papierosy na paryskich tarasach (ogródkach) Często naburmuszeni, obrażeni, antypatyczni, nie maja czasu dla biednych zagubionych turystów pytajacych o drogę. Zreszta jak mieliby im pomoc, skoro nie mówią po angielsku!
Merde alors !


Mimo to kocham Paryż!


poniedziałek, 18 marca 2013

Kocham Francuskie Kino, czyli historia ktora lamie stereotypy - film "Milosc po francusku"

Jesli lubicie francuskie kino, podobaja sie Wam niegroteskowe komedie romantyczne, i jestescie fankami Paryza to musicie obejrzec film "20 ans d'écart" ( W luznym tlumaczeniu, "20 lat roznicy") Od prawie tygodnia, ta niesamowita komedia w rezyserii Davida Moreau, plasuje sie na pierwszym miejscu francuskiego box office. Przyznam sie szczerze, ze wybierajac sie do kina z Martinem  na wieczorny seans, bylam przekonana, ze bedzie to kolejny leciutki i glupiutki filmik. Jak wielkie bylo moje zaskoczenie, gdy okazalo sie, ze jest to jedna z lepszych komedii romantycznych jakie widzialam przez ostatnie kilka lat!

Alice Lantins ma skonczone 38 lat, mieszkanie w centrum Paryza, i swietnie platna prace. Od kilku lat jest rozwiedziona i samotnie wychouje swoja maloletnia corke. Jest piekna i niesamowicie ambitna kobieta, ktora poswieca sie swojej ukochanej pracy, zapominajac jednoczesnie o swoim zyciu prywatym. Ma wszystkie atuty by stac sie redaktor naczelna magazynu "Rebelle".... wszystkie oprocz jej wizerunku, kobiety powaznej i zdystansowanej. Lecz jej zycie radykalnie ulega zmianie, gdy na jej drodze pojawia sie Balthazar, mlody i niesamowicie przystojny, 20 letni student architektury. Alice wbrew  sobie, wszystkim regulom i stereotypom  postanawia dac szanse tej niecodziennej znajomosci, gdyz wie ze jest ona kluczem do jej sukcesu zawodowego i promocji na wymarzone stanowisko.




Historia opowiedziana w filmie, moglaby byc calkowicie banalna i tuzinkowa, mogla byc kolejna pospolita i przecietna komedia o milosci. Rezyserowi udalo sie jednak nakrecic film, o zwiazku dwojga ludzi, absolutnie do siebie nie pasujacych pod wzgledem spolecznym, ale rowniez emocjonalnym. Przelamal tabu dotyczace kobiet "cugarow" i mlodych mezczyzn, pokazujac, ze w tego typu zwiazkach nie liczy sie tylko seks. Pokazal nam portret, dzisiejszej 40 letniej kobiety, ktora pod maska pewnosci siebie ma sporo kompleksow, i na nowo stara sie ulozyc swoje zycie. Inteligentne i blyskotliwe dialogi, nadaja bohaterom autentycznosci. Bardzo dobrze nakreslone portrety postaci, umozliwiaja nam pelna identyfikacje z nimi. Film ma niesamowicie prezna i wartka akcje, ktora nie pozwala nam sie nudzic nawet przez chwilke. Mnostwo pieknych sceneri i widokow Paryza, umozliwia nam na poczucie romantycznej atmosfery tego miasta. 

Prawdopodobnie film, zawdziecza swoj sukces rowniez  rewelacyjnemu castingowi. W role Alice wcielila sie znana prezenterka telewizyjna, od niedawna rowniez aktorka Virginie Efira, ktora zaskakuje nas swoja oryginalna interpretacja. Balthazar to nikt inny tylko Pierre Niney, mlody talent Comédie Française, ktory zostal okrzykniety "przyszloscia Francuskiego kina". 


Rytmiczny scenariusz, swietna obsada i gra aktorska, zabawne i dowcipne teksty, sprawiaja ze film oglada sie z wielka przyjemnoscia, a po wyjsciu z kina usmiech nie znika nam z twarzy. I ten magiczny Paryz, po ktorym bezustannie przemieszcamy sie razem z bohaterami na ich rozowym skuterze Hello Kitty. Sama kwintesencja miasta i historii milosnych à la française.....

niedziela, 17 marca 2013

10 dni na odwyku bloga, "pracowity" i twórczy tydzień przede mną !

Uffff, ostatnie dziesięć dni było jak na wariackich papierach! Lilka wróciła z wakacji w Polsce do domu, i przywiozła ze sobą babcie i ciocię.Tak więc wieczory miałam bardzo zajęte w większości długimi konwersacjami i degustacją wina w tym doborowym towarzystwie.... A w ciagu dnia, niestety jak każdy człowiek musiałam chodzić do pracy. Tak wiec bylam na "przymusowym" odwyku od bloga ;) Chociaż przyznam sie Wam, ze we wtorek i środę do pracy sie nie udałam ze względu na trudne warunki meteorologiczne ;) W połowie Marca, spadł w Paryżu śnieg! Było to naprawdę coś nieprawdopodobnego! W ciagu doby w Paryżu i okolicach spadło około 10 do 15 cm śniegu. Wiał bardzo silny wiatr, który powodował ogromne zaspy, miedzy innymi na torach podmiejskich kolejek. Tak więc zostaliśmy zmuszeni Martin, moja mama, jej koleżanka, Lilka i ja spędzić całe dwa dni w domu. Zlobek był zamknięty, gdyż opiekunki nie odjechały na miejsce. Kolejki z mojej miejscowości nie odjeżdżaly, a z miasteczka obok, jeździły co godzinę. W środę rano, podczas odsniezania podjazdu, spotkałam sie z nasza sąsiadka, sypiaca sól przed domem. Powiedziała mi, ze jej mąż nie wrócił na noc do domu z wtorku na środę, gdyż nie jezdzily absolutnie żadne pociągi, a taksówki odmawiały kursu! Inna koleżanka przyznała sie, ze kończąc prace o 21 we wtorek, dotarła do domu po prawie trzech godzinach, gdzie normalnie o tej porze pokonuje trasę w około 20 minut! Cóż, Paryzanie nie są przyzwyczajeni do śniegu i mrozu. Nie posiadają opon zimowych, a już na pewno nie maja łańcuchów. I niestety nie potrafią jeździć w tego typu warunkach, przez co na trasach dochodzi do natychmiastowych wypadków i kolizji, powodujących gigantyczne korki ;) Tak więc preferowalam pozostać w domu, i załatwiać sprawy z klientami telefonicznie, problem polegał na tym, ze tak naprawdę, to nikt nie dotarł do biura, więc dzwonienie było całkowicie bez sensu ;) Więc we wtorek, zdecydowałam sie na nic nierobienie ;) Czasami dobrze jest po prostu zostać w domu, i spedzicz czas na zwykłym obijaniu sie bez celu ;)
Dziękuje Wam za mile wiadomości. Odpowiadam wiec Wam, ze nie porzucilam bloga na pastwe losu i obiecuje ze w tym tygodniu nadrobie zaległości w pisaniu ;)
A teraz idę spać bo jest już 23h, a ja jestem jak zwykle wykończona po weekendzie, a przede mną całe
pięć dni pracy......

czwartek, 7 marca 2013

Manifestacje w Paryzu, czyli "Welcome to Japan"



We Francji powoli rozpoczyna sie kolejna Wielka Rewolucja! Tym razem nie plonie Bastylia, chlopi nie przepedzaja widlami szlachty, a po kostce brukowej nie turlaja sie sciete gilotyna glowy smietanki politycznej. Ale nastroje w Panstwie prawie takie same jak ponad dwiescie lat temu. Wychodzac z popoludniowego spotkania z klijentemn na boulvard de Saint Germain, trafilam na krzyczacy tlum, zajmujacy cala ulice. Kompletnie zapomnialam, ze wlasnie wczoraj mialy sie odbyc demonstracje w Paryzu, sprzeciwiajace sie kontrowersyjnej wladzy lewicy, i reform przez nia podejmowanych. Francuzi kochaja wszelkiego rodzaju manifestacje i strajki. Maszeruja wtedy dumnie po ulicach swoich miast wykrzykujac roznego rodzaju slogany, mniej lub bardziej ambitne, czasami wrecz groteskowe. Nad tlumem unosily sie kolorowe transparenty, banery i plakaty, ale rowniez kolorowe balony prezentujace maniefestujaca grupe spoleczna. Przewazaly zwiazki zawodowe CGT i przedstawiciele firm PSA, Citroen, Valeo ale rowniez Air
 France. Jak na Paryzan przystalo, bylo glosno, wesolo,  i doszlo  tylko do niewielkich zadym i zaczepek.







"Co ja tutaj robie???" rozejrzalam sie po samolocie japonskich lini lotniczych ANA, siedzialam spieta i gleboko wbita w fotel. Moja pierwsza podroz, po za granice starego kontynentu i to nie do Stanow czy Australii, gdzie ludzie wygladaja tak jak ja, mowia w zrozumialym dla mnie jezyku, i jedza znajome mi potrawy. Za kilka minut moj samolot mial startowac w kierunku Tokio, lece do 35 milionowej stolicy Japoni.
Z 11 godzinnego lotu samolotem nie pozostaly mi zadne wspomnienia, oprocz pieknych i niezwykle uprzejmych stewardes i niesamowicie spokojnych i zdyscyplinowanych pasazerow.  Po wyjsciu z samolotu udalam sie w kierunku odprawy paszportowej, gdzie wszyscy Japonczycy zdazyli sie ustawic bez przepychania, szturchania i wpychania sie w rownej kolejce. Po kontroli moich dokumentow i odbiorze bagazu, wpadlam w rece koltroli granicznej. Przed otworzeniem mojej walizki zadano mi standardowe pytania typu, czy jestem terrorysta i mam zamiar zrobic zamach na Cesarza, po czym mily mundurowy pokazywal mi katalog ze zdjeciami roznych przedmiotow a ja mialam mowic czy wwoze to do Japoni. I tak wiec kiwalam zaprzeczajaco glowa przy rysunkach, wedlin, kwiatow, owocow, warzyw, serow, nasion, wszelkiego rodzaju imitacji banknotow i monet, narkotykow, bronie palnej i o zgrozo.... magazynow pornograficznych oraz DVD z tym rowniez materialem! Za przemyt "swierszczykow" do kraju Kwitnacej Wisni grozi nawet do 5 lat wiezienia. Ufff, naszczescie zostawilam Playboya w domu :) Tak wiec z przeszukanym bagazem i stepelkiem w paszporcie, przeszlam przez szklane drzwi i znalazlam sie w Tokyo....






Nie mozna pozostac obojetnym w stosunku do tego  niesamowitego miasta, jakim jest Tokio. Stolice Japoni mozna pokochac lub znienawidziec. Ja zakochalam sie od pierwszego wejrzenia. Mialam wrazenie, ze znalazlam sie na innej planecie, w zupelnie innym wymiarze. Stanelam w rownie swietnie zorganizowanej kolejce po taksowke, i juz po kilku chwilach, uprzejmy mezczyzna w bialych! rekawiczkach, wkladal moja torbe do bagaznika. Podroz, z lotniska do centrum minela mi blyskawicznie, gdyz z nosem przyklejonym do szyby staralam sie chlonac wszystkie obrazy, ktore mialam przed oczami. Wysokie nowoczesne wiezowce, autostrady przecinajace sie ponad miastem, tlumy ludzi na ulicach, ubranych tak kolorowo jak w karnawale.W centrum miasta, w wyznaczonym punkcie czekala juz na mnie bookerka  "Koniciwa!" zawolala do mnie mlodziutka, drobna i szczuplutenka Japonka. Przywitala mnie skinieniem glowy, uregulowala moj rachunek za taksowke, wreczajac banknot kierowcy i zabrala na casting. Wieczorem odwiozla mnie do mojego models appartament, gdzie poznalam moje wspolokatorki z roznych krancow swiata. Nasze mieszkanie znajdowalo sie niedaleko Shibuya Crossing, jednej z najbardziej przeludnionych dzielnic miasta, znanych rowniez jako centrum mlodziezowej mody i ulicznych animacji. Nad cala dzielnica kroluje Shibuya 109 popularne centrum handlowe, dla ktorego wykonalam moja pierwsza kampanie reklamowa w Japoni :) Praca w Japoni, nie nalezy do najlatwiejszych. Japonczycy sa niesamowicie wymagajacym narodem, ale tez swietnie zorganizowanym i przygotowanym na kazda ewentualnosc. Na zdjeciach, czy pokazach, zawsze o mnie bardzo dbano, mialam nawet osobise asystentki, ktore biegaly za mna z kocem i wkladkami rozgrzewajacymi jesli w plenerze bylo zimno lub z wachlarzem jesli w studiu bylo za goraco. Rzecz, ktora w Japoni pozostaje niewybaczalna, to spoznienie do pracy. Po prostu nie ma takiej mozliwosci, aby sie spoznic!!! Mnie sie zdazylo to raz, i prawie wylecialam z hukiem ze studia. Japonczycy bardzo szanuja czas i punktualnosc. Jest to ich glowna cecha narodowa. Jako dowod moga sluzyc Japonskie pociagi Shinkansen, gdzie srednio kazdy pociag odnotowuje opoznienie okolo 30 sekund w skali roku!!!! Ja jednak zawsze lubilam pracowac z Japonczykami, sa bardzo kulturalni, mili, sympatyczni i  poukladani. Maja szacunek do siebie i do swojej pracy.



Na ulicach Tokio, nigdy nie poczulam sie niebezpiecznie, mimo wielokrotnych wieczornych powrotow do domu. Jak dla mnie, to glowne zagrozenie w stolicy Japoni stanowia, olbrzymie czarne kruki, ktorych zawsze sie balam :) Tokijskie ulice tetnia zyciem w ciagu dnia i nocy. Kolorowe neony reklam rozswietlaja miasto, nawolywacze stoja przed sklepami, promujac najlepsze towary po swietnej cenie, a w salonach gier zbieraja sie ludzie aby odreagowac calodzienny stres. Miasto jest glosne, nawet bardzo. Ale wystarczy z glownej ulicy, zejsc w boczna, i jeszcze jedna boczna, i mamy wrazenie ze znajdujemy sie w malym miasteczku....




Ktoregos piatkowego wieczoru, po calym dniu spedzonych z kolezankami i moim bookerm, od castingu do castingu zdecydowalismy sie na zjedzenie wspolnej kolacji u nas w domu. Wybralam sie wiec z Hiro do nocnego supermarketu, w okolicy naszego mieszkania, po zakup jakis gotowych dan. Po drodze zajrzelismy rowniez do malutenkiego monopolowego sklepiku "osiedlowego" gdzie stara Japonka sprzedawala najprawdziwsza Polska Zubrowke! Idac tak w strone "7-eleven" po nasze spozywcze zakupy, po drugiej stronie ulicy zobaczylam wieksza grupe ludzi. Bylo ich okolo 100 osob, wszyscy niesli w rekach transparenty, a na ramionach mieli zalozone biale opaski. Zachowywali sie wzglednie cicho, marsz odbywal sie pokojowo, bez krzykow, petard i tym podobnych. Zapytalam sie mojego bookera, co to ma symbolizowac? Okazalo sie, ze w taki wlasnie sposob zwiazki zawodowe w Japoni wyrazaja swoje niezadowolenie! Po calym dniu pracy! zebrali sie na manifest, a w ramach protestu zalozyli biale opaski. Hiro mi powiedzial, ze nawet w radiu podawali, ze strajkowali, ze zepsuli i zapchali tasme produkcyjna doprowadzajac sprzet do awarii, gdyz dokonali olbrzymiej nadprodukcji!!! No wlasnie, to jest Japonia.

Szkoda, ze Ci mlodzi  ludzie na bld Saint Germain wczoraj zamiast strzelac mi do ucha petardami, nie dokonali nadprodukcji :)

O Japonskim jedzeniu, nielegalnej pornografi, automatach z rozowymi majteczkami,i fanach mangi, oraz mojej wizycie u Tokijskiego dentysty opowiem wam juz w innym wpisie!












środa, 6 marca 2013

Swiat przez "rozowe okulary" - czyli moje zycie w bance i czekoladowe eklerki

   Czy zauwazyliscie juz kiedys, ze im mniej rzeczy mamy do zrobienia, tym mniej jestesmy zorganizowani?
Lilka jest na feriach zimowych u dziadkow juz od ponad tygodnia, co dziennie po pracy wracam do domu i tak naprawde sama nie wiem co mam robic, nie ma komu szykowac kolacji, nie ma kogo kapac ani utulac do snu. Wieczory takie jakies puste, niezorganizowane. Na poczatku bylo super, szybki wypad do kina, wyjscie do teatru, ksiazka przeczytana w dwa dni. Ale z czasem, zaczelam sie rozlepiac, tak jak wczoraj. Po powrocie do domu o 19, zamiast wskoczyc pod przysznic i w pizame, poklikac na blogu,a nastepnie wyciagnac sie z ksiazka i kanapkami na sofie w salonie, krecilam sie w ta i z powrotem. Poszlam spac o 23 i tak naprawde nie zrobilam absolutnie NIC! Nie przeczytalam ani jednej strony, nie obejrzalam zadnego programu w telewizji ani filmu na DVD. Nawet nie moge powiedzeic, ze wisialam na telefonie, bo to nieprawda. Nie zrobilam po prostu NIC. Surfowalam po necie, przegladalam kilka blogow i  facebooka, przerzucalam niedbale strony w plotkarskich magazynach, i przeczytalam kilka bardziej ambitnych artykulow w ostatnim "Wprost". Trafilam tam na perelke, napisana przez jedna z moich ulubionych prezenterek i publicystek Karoline Korwin Piotrowska. Artykul porusza temat blogerek w naszym kraju, i modowych blogow, ktore calkowicie zalaly internet. A dzis we Francuskiej telewizji, wzmainaka w wiadomosciach, o blogerach, ktorzy stali sie celebrytami w kraju wina i bagietki.

   Przyznam sie Wam, ze nawet nie zdawalam sobie sprawy, ze jestem trendy :) Trafilam dokladnie na moment, gdy pisanie bloga jest modne i popularne. Co do tematyki, to chyba nie byl to strzal w dziesiatke, aby byc "znanym, lubianym i sponsorowanym" :) ale dla mnie nie ma to absolutnie znaczenia. Pisze bo lubie to robic, i w pewnym sensie jestem chyba ekshibicjonistka emocjonalna i socjalna :) Niedawno, otrzymalam wiadomasc, od pewnej czytelniczki, ktora zarzucila mi, ze wszystko o czym pisze jest takie bajkowe, ze zyje w mydlanej bance. Wszystko takie idealne,ze az nieprawdziwe.... Moje wpisy, ukazuja moj punkt widzenia na moje zycie. Pomimo przejsciowych "depresji i zalaman jesienno - zimowych"jestem z natury optymistka, i wychodze z zalozenia, ze to my sami prowokujemy szczescie. Uwazam rowniez, ze powinnismy sie cieszyc z tego co mamy i co osiagnelismy, nawet jesli w porownaniu do innych nasze osiagniecia wydaja sie marne :)
Jasne, ze piszac ubarwiam i koloryzuje, na tym wlascie polega pisanie, staram sie byc na tyle kreatywna na ile potrafie, choc nie zawsze mi to dobrze wychodzi. Nie chce pisac o rzeczach dla mnie trudnych i ciezkich, gdyz wystarczy otworzyc gazete, posluchac radia, lub obejrzec wiadomosci i popasc w stan depresji. Nie musze pisac o mojej tesciowej ktora od kilkunastu lat walczy z ciezka bialaczka, a ni o mojejej zagrozonej ciazy i prawie dwukrotnym poronieniu. Nie mam ochoty pisac, ze czasami mam wrazenie ze wszystko co robie jest zle, i ze sie do niczego nie nadaje, i mam wrazenie ze nic w zyciu nie osiagnelam.... Tak jak kazdy, mam lepsze i gorsze dni. Tak jaj kazdy mam problemy, ktore mnie wydaja sie ogromne. Mimo wszystko staram sie patrzec na swoje zycie przez rozowe okulary, i pamietac tylko to mile chwile. Wlasnie w taki sposob przedstawiam Wam moja rzeczywistosc, na rozowo. Chce, aby ten blog i zawarte w nim posty byly pozytywne, radosne, czasami glupiutkie i lekkie. Chce, aby po przeczytaniu moich wpisow, pozostala w Was korzystna enargia, bo to wlasnie jej potrzebujemy najbardziej. Aby naladowac moje emocjonalne baterie po mrozniej zimie, udalam sie dzisiaj do jednej z najlepszych cukierni w Paryzu "Fauchon" i na pocieszenie moich "psich smutkow" zjadlam dwa eklerki! A dla Was zrobilam apetyczne zdjecia :)




niedziela, 3 marca 2013

Wiosenne stylizacje - wiosenne wariacje!

Niedziele zawsze są trudne, bo po pierwsze to koniec weekendu, a po drugieza chwile już poniedziałek. Stwierdziłam więc ze dziś bardzo relaksujaco i bezproduktywnie spędze czas. Mimo to sprzatnelam kuchnie, zrobiłam pranie, pochowalam prasowanie i prawie godzinę pracowałam przy komputerze, a na koniec poszłam do Lilianki pokoju pochować jej nowe ubranka, które powoli zaczęłam kupować na sezon wiosenny. No i z tego segregowania, wyszły wiosenne wariacje ciuchowe. Wiem, ze nie pisze bloga o modzie, ale po prostu muszę sie pochwalić stylizajami dla mojej córeczki!


Tshirt Baby Gap
Koszula i spodnie H&M
Apaszka Etam






Koszula Zara Baby
Shorty H&M
Apaszka Top Secret
Przytulanka Liberty Zara Home





Bluzka Benetton
Spodnie i skrzydła H&M
Pasek Zara Baby
Przytulanka Fragonard






Tshirt Lacoste
Bezrekawnik Guess
Spodnie H&M
Trampki Hello Kitty by Zara Baby
Przytulanka Moulin Roty




Teraz czekamy już tylko na piękna, wiosenna pogodę!