piątek, 26 czerwca 2015

Paryskie taksówki - początki końca monopolu

Gdy przyjechałam po raz pierwszy do Paryża, nie miałam żadnych pieniędzy, byłam biedna jak mysz kościelna, i tylko agencyjne kieszonkowe, pozwalało mi na utrzymanie się w tej cholernie drogiej stolicy. W Lodzi, też nie należałam do osób majętnych, a szczytem moich wydatków było wyjście na Colę (nie będę pisać na piwo, bo nie wypada J ) z koleżankami, ewentualnie wypad do kina. Tak, więc w moim rodzinnym mieście, korzystałam z tramwajów i autobusów, a będąc w Paryżu, poruszałam się po stolicy metrem. Pierwsze doświadczenia z taksówkami, nabyłam w stolicy Francji, gdy nareszcie zaczęłam zarabiać jakieś konkretne pieniądze, i mogłam pozwolić sobie na wieczorny powrót do domu, jako pasażer na tylnym siedzeniu. I tu zaczęła się walka o byt…
Paryski taksówkarz to ktoś! On ma samochód, więc i on decyduje. Sam dobiera swoich klientów, sam decyduje się, jaką trasą ich zawiezie do wybranego celu, i sam określi ile zapłacisz. Paryski taksówkarz XXI wieku, może być śmiało porównywany, to polskiego, zapyziałego taksiarza z czasów PRL.



Gdy pewnego razu, Paryżem zawładnął kolejny strajk metra, pociągów i autobusów, miasto zostało całkowicie sparaliżowane. Mieliśmy wtedy z Martinem, zarezerwowany już od wielu miesięcy kurs sommelierski, i nie chcieliśmy absolutnie go przegapić. Jako mieszkanka Montmartre, dzielnie udałam się na dworzec Saint Lazare, miłym i spokojnym spacerkiem, trwającym około godziny, aby następnie skorzystać z przywilejów elektrycznego metra, bez kierowcy, czyli bez strajku, które miało mnie zawieźć na zajęcia. Z Martinem i znajomymi, spotkaliśmy się na miejscu, i wspaniale spędziliśmy wieczór, na degustacji win i serów francuskich. Późną nocą, ruszyliśmy metrem w przeciwnym kierunku, pożegnaliśmy się i każdy ruszył w swoją stronę. Po drodze, trzy wolne taksówki, zatrzymały się, jednak gdy podawaliśmy adres, kierowcy mówili że nie jest to im po drodze, i z tupetem zamykali szyby. Był listopad, padał deszcz i hulał wiatr, dwa dni później lekarz postawił diagnozę, zapalenie oskrzeli. Jeśli myślicie, że taksówkarze zachowali się w ten sposób, ponieważ miasto pogrążone było w strajku to jesteście w błędzie. To typowe zachowanie tutejszych taksówkarzy.

Machając ręką na paryskie taxi nie wiecie, czy uda się Wam je zatrzymać czy nie. Po pierwsze taksówkarze zatrzymują się tylko i wyłącznie, jeśli Wasz wygląd, przypadnie im do gustu. A nawet, jeśli, uda się Wam zatrzymać kierowcę, to dopiero połowa sukcesu. Nie wsiądziecie do samochodu, lecz kierowca powoli opuści szybę i rzuci  „Dokąd?” Jeśli adres podany przez Was, mu nie odpowiada, to powie, że mu nie po drodze, i odjedzie bez żadnych skrupułów. Jeśli jesteście w czwórkę, to żaden taksówkarz Was nie zabierze, gdyż pasażerowie nie mają prawa, siadać na przednim siedzeniu. Reguła ta oczywiście zostało „ustanowiona” przez samych zainteresowanych, zmuszając klientów na zwerbowanie dwóch taksówek. Po moim wieczorze panieńskim, wraz z siostrą i dwoma koleżankami, które nocowały u mnie w domu, szukałyśmy taksówki ponad godzinę. Za każdym razem, gdy kierowca widział, że jesteśmy w czwórkę, odjeżdżał z piskiem opon. Nie interesowało go, że cztery młode, samotne dziewczyny, w środku nocy na Champs Elysée stanowią smakowity kąsek, dla tutejszej łobuzerki. W końcu, jeden z portierów pięciogwiazdkowego hotelu „Four Season” zlitował się nad nami, i znalazł nam taksówkę. Takie historie, mogę opowiadać Wam godzinami. O tym jak taksówkarze wykorzystywali fakt, że jestem obcokrajowcem, wioząc mnie na około, dopóki nie upomniałam się o swoje. O tym, że nigdy nie mają reszty, aby wydać z banknotu. O tym, że ich terminale nigdy nie działają i dlatego nie mogą przyjąć kart płatniczych. O tym, że mimo iż licznik powinni włączać dopiero gdy ruszają, to często mają nabitą na nim gigantyczną kwotę. O tym, że dyskretnie włączają inną strefę, aby podbić rachunek. O tym, że doliczają sobie w cały świat za bagaż, kota, psa, baaa a nawet wózek dziecięcy. O tym, że wystawiając mi walizki na lotnisku, zamiast położyć je na wózek bagażowy, który podsunęłam, kładą je na ziemi, nie zwracając absolutnie uwagi, że mam dziecko w nosidełku. O tym, że za każdym razem wloką się przez miasto, tak, aby złapać wszystkie czerwone światła. O tym, że są antypatyczni, nieuprzejmi, opryskliwi, aby nie powiedzieć chamscy. Paryscy taksówkarze chyba się po prostu zapomnieli.

I nagle pojawił się Uber, amerykański pomysł i koncept, polegający na korzystaniu z usług przewozowych nieprofesjonalistów. Najpierw wersja VTC, czyli samochody z szoferem, często luksusowe Berliny, z których usług korzystali goście hotelowi. Kierowcy VTC, mili, uśmiechnięci, eleganccy. W samochodzie czeka na klienta butelka wody, miętowe cukierki, świeża prasa. Kilkakrotnie korzystałam, zawsze zadowolona, nie tylko, z jakości obsługi, ale również ceny, wyjątkowo konkurencyjnej, w porównaniu z taksówką. Kolejnym etapem, były samochody, zwykłych ludzi. Chcesz sobie dorobić po pracy? Zapisz się do Uber, jako kierowca. Swoim własnym autem, będziesz mógł przewozić ludzi, mając stałe, wyznaczone ceny (bardzo konkurencyjne) i odprowadzając prowizję platformie Uber. Oczywiście, nie muszę wspominać, że całokształt usług, sterowany jest przez internet, aplikacje w telefonie, posiada serwis geolokalizacji, i co do minuty wylicza czas oczekiwania.

W ubiegłą sobotę, po zakończonej kolacji, kolega zamówił transport via Uber, na samochód czekał dokładnie trzy minuty! Koszt jego przejazdu z naszego domu, do jego mieszkania, wyniósł 32 euro. Kilka miesięcy wcześniej, ten sam kolega, również w sobotni wieczór zadzwonił po taksówkę, nie dość że czekał ponad pół godziny to jeszcze zapłacił ponad 50 euro. Gdy moi rodzice z siostrą i jej dziećmi jechali na lotnisko, a ja z powodu choroby, nie mogłam ich zawieść, podstawiona taksówka, miała nabite na liczniku dokładnie 24 euro, a na koniec kursu, pan skrupulatnie policzył dodatkowe pieniążki, za każda torbę.

Paryscy taksówkarze, przez lata mieli monopol na transport prywatny, zresztą dotyczy to również taksówkarzy z innych miejscowości. I teraz, gdy ten monopol się kończy, no cóż, klienci, przerzucają się na inne, lepsze, sprawniejsze środki transportu. Oczywiście, taksówkarze płaczą, że ich licencja jest droga i kosztuje między 200 a 300 tysięcy euro, ale to również ich wina! Sami, swoją zachłannością, wywindowali tą cenę. Państwo udziela licencji gratis, owszem, zgadzam się, że ich ilość jest zdecydowanie za mała, jednak są one całkowicie nieodpłatne, i co roku, ustawiają się po nie kolejki chętnych. Okres oczekiwania, może być nawet do pięciu lat. Dlatego też, często aspiranci taksówkarze, odkupują licencję od swoich emerytowanych kolegów, a Ci, no cóż, co roku podbijają cenę. W samym Paryżu, licencja wzrosła prawie 40 razy, od połowy lat siedemdziesiątych. Jeszcze na początku lat pięćdziesiątych, taksówkarze, przechodzący na emeryturę musieli zwrócić licencję prefekturze policji, która następnie wydawała ją, kolejnemu pokoleniu. Jednak taksówkarze, i związki zawodowe, wywalczyli sobie prawo dożywotnie licencji, która z czasem stała się towarem wartościowym, i zabezpieczeniem na przyszłość na równi z mieszkaniem, czy akcjami bankowymi. Taksówkarze, sami sobie zgotowali ten los.

Na początku lat trzydziestych XIX wieku, prawie 30 tysięcy taksówek, rozwoziło paryżan po okolicy. Dziś, niemal wiek później, mimo ogromnego przyrostu mieszkańców miasta, oraz milionów turystów odwiedzających miasto, w Paryżu funkcjonuję tylko 17 tysięcy taksówek. W 2010 roku, rozpoczęła się jednak liberalizacja rynku, który przez lata był okupowany prze taksówkarzy. Mimo sprzeciwu związków zawodowych, rząd wypuścił prawie 1000 nowych licencji na Paryż, zobowiązał taksówkarzy do stałych godzin pracy, a przede wszystkim do kursów w godzinach szczytu, i w nocy. Mimo to, według strony hotel.com, która przeprowadziła badania opiniotwórcze, prawie 40% klientów, nie jest nadal w stanie uzyskać taksówki. Turyści, ulokowali paryskie taksówki na 15, następnie 16, a w ubiegłym roku 17 miejscu, w rankingu światowych taksówek i serwisu. Biorąc pod uwagę aktualne wydarzenia, przyszłoroczny ranking, na pewno nie będzie dla nich pozytywny.
Podczas „operacji ślimak” oraz blokowania strategicznych punktów miasta, takich jak dworce i lotniska, taksówkarze ukazali się z bardzo ciemnej strony. Przejawy agresji wobec pasażerów Uber, VTC, ale i Autolib (samochody do wypożyczenia, na kartę kredytową, samochód miejski) i taksówkom motorowym, które stanowią również konkurencje, tego archaicznego i skorumpowanego gangu. Zarówno kierowcy, jak i pasażerowie, zostali pobici, doszło do poważnych uszkodzeń wielu pojazdów, niektóre nawet sataneły w płomieniach. Rząd potepił zachowanie taksówkarzy, jednak przychylnie rozpatrzył ich sprzeciw. Amerykański koncern Uber, w przyszłym tygodniu, ma spotkanie w ministerstwie, i prawdopodobnie, nie pozostawi sprawy na tym etapie. Wydaje się, że sytuacja zakończy się w Trybunale Europejskim, gdyż prawo konkurencji i wolnego rynku, jest ewidentnie łamane.

Tymczasem, my mieszkańcy Paryża i Francji, jesteśmy grupą najbardziej poszkodowaną w tych chaotycznych przepychankach. Spóźnieni na samoloty, spóźnieni na pociągi, spóćnieni na spotkania biznesowe, stojący w makabrycznych korkach, również postanowiliśmy zabrać głos. Bojkot francuskich taksówek już się zaczął, i jeśli jeszcze kilka dni temu, mieliśmy choć odrobinę współczucia i zrozumienia dla ich sprawy, o tyle dziś pokazujemy im z uśmiechem na twarzy środkowy palec, i wsiadamy do samochodu Ubera, głośno trzaskając drzwiami.


wtorek, 23 czerwca 2015

Edukacja po francusku - część druga


Ciekawym elementem edukacji po francuski są wszelkiego rodzaju formy grzecznościowe, które już małe dzieci, używają podczas swoich zabaw. Oczywiście, że polskie maluchy, również mówią „proszę” „dziękuję” czy „przepraszam”, jednak odnoszę wrażenie, iż we Francji, rodzice kładą na to silniejszy nacisk, i zdecydowanie bardziej egzekwują magiczne słowa. Może, dlatego, że dorośli Francuzi, są wobec siebie zdecydowanie bardziej mili i uprzejmi (nawet jeśli ma to być, tylko na pokaz) niż przeciętni Kowalscy? Jednak, to nie te zwroty grzecznościowe przykuły moją uwagę, lecz fakt, że tutejsze dzieciaki, najzwyczajniej na świecie w stosunku, do gości zachowują się jak ich rodzice. Podczas wizyt u moich przyjaciół, za każdym razem pojawiając się w drzwiach, witana jestem przez wszystkich domowników. I nawet starsze dzieci, zajęte grą na komputerze muszą przyjść się przywitać. Oczywistym faktem, dla nas Polaków mieszkających we Francji, jest to, że mieszkańcy kraju nad Sekwaną, na powitanie i na pożegnanie, obcałowują się mniej, lub bardziej wdzięcznie. Od dzieci, również wymaga się, tego typu zachowania. Jednak nie wszystkie maluchy, z wiadomych powodów, mają ochotę na pocałunki, z obcymi ludźmi. Dlatego też, zamiast serdecznego buziaka, muszą uścisnąć dłoń, lub chociaż powiedzieć „Dzień Dobry” W Polsce, zauważyłam, że od dzieci nie wymaga się tego typu zachowań, i są one całkowicie odcięte od pojawiających się w domu osób. Nie muszą nawet oderwać się od telewizora, aby łaskawie obrzucić wychodzących gości spojrzeniem. Wydaje mi się jednak, że to zarówno wina rodziców, jak i ich przyjaciół, którzy odwiedzając rodzinę, często sami ignorują najmłodszych domowników. Tutaj, do dziecka podchodzi się jak do odrębnej, niezależnej jednostki, która jest ważna na równi z gospodarzami. Może to właśnie, dlatego dorośli Francuzi, tak chętnie witają się wszędzie? Już od najmłodszych, wpaja się dzieciom szacunek do innych osób, z racji wykonywanie ich zawodu. U mojej córeczki w przedszkolu, prawie wszystkie dzieciaki witają się grzecznie z panią woźną, sprzątającą klasy, a sama byłam świadkiem, gdy moja francuska koleżanka zganiła dziecko, które nabłociło w kuchni, dopiero co umytej przez gosposie, mówiąc mu, że takie zachowanie to brak szacunku dla pracy innych (5 latka, musiała wytrzeć ręcznikami papierowymi, brudne ślady z podłogi)

Innym, równie interesującym elementem francuskiej edukacji, w moim mniemaniu pozytywnym, jest nadopiekuńczość, a właściwie jej brak. To nie jest tak, że maluch pozostawiony jest sam sobie, jednak rodzice, nie chodzą za nim jak za cieniem, sprawdzając, co pięć minut, czy nic mu się nie stało. Dzieci uczą się samodzielności, wyjątkowo szybko. Przykładem tego, może być plac zabaw, gdzie większość francuskim matek, będzie plotkowała z koleżankami, przeglądała prasę, czy surfowała po necie, a dzieciaki, będą same wchodziły na drabinki. Mimo to, są czujnie obserwowane przez rodziców, gotowych podbiec w każdej chwili. Gdy taka mała gapa przewróci się, i zedrze kolano, reakcja przeciętnego francuskiego rodzica będzie inna niż polskiego. Tutejsza mama, oceni sytuację i podejdzie do niej z większym dystansem. Nie będzie się użalać, lamentować, i pocieszać malucha przez kolejne pół godziny. Każe mu się podnieść, powie, że upadek jest normalną konsekwencją nieuważnego biegania i skakania, oraz że to tylko lekkie otarcie. Zdezynfekuje ranę, da buziaka w czoło, wytrze zapłakane oczy, i popchnie do dzieci, w celu dalszej zabawy. Francuska mama jest troskliwa, ale stara się pozostać zdystansowana do wielu sytuacji. Ostatnio, przyjaciółka mojej czterolatki, przybiegła na skargę do swojej mamy, podczas zabawy w naszym ogródku, w której uczestniczyły inne dzieci. Mama małej skarżypyty, wysłuchała ją raz, drugi, trzeci, a w końcu zapytała się, dlaczego skarży? Matka, powiedziała jej, że są to problemy między nią a jej przyjaciółkami, i powinny nauczyć się rozwiązywać je sama, bez interwencji dorosłych. Mimo to wcześniej wysłuchała, aby sprawdzić czy dziecku nie dzieje się krzywda, jednak sprawa była błaha, i jak to bywa z małymi dziećmi, koleżanki kłóciły się o stroje dla lalek. Innym przykładem, były sobotnie urodziny, kolegi z klasy, podczas których siedmiu chłopców, kłóciło się, a nawet pobiło o dwa miecze rycerskie. Jedna z mam, wstała, zabrała chłopcom zabawki, mówiąc, że nie interesuje jej, kto zaczął, lecz jeśli nie potrafią się podzielić, to nikt nie będzie się nimi bawił. Dyskusja była krótka. Inni rodzice nie interweniowali, nie sprzeciwiali się, tylko spokojnie pili kawę i dyskutowali. Chłopcy po kilkuminutowym lamencie, pobiegli skakać na trampolinie, i zapomnieli o zamieszaniu. Tutejsi rodzice, słuchają swoich dzieci, lecz starają się jak najmniej ingerować w ich środowisko, pragnąc, aby maluchy same rozwiązywały swoje kłopoty i problemy. Tutejsi rodzice, podniosą malucha, który upadnie biegnąc, ale po to, aby zachęcić go do dalszego biegania, a nie użalania nad sobą.

We Francji, dzieci są uważane ze pełnowartościowych członków rodziny, którym poświęca się zarówno czas, jak i uwagę. Rodzice w Paryżu, chętnie zabierają swoje pociechy do muzeów, galerii, teatrów, jeżdżą z nimi na wakacje i chodzą na spacery. Jest jednak moment, w którym dzieci, nie są mile widziane, i w przeciwieństwie do Polski, ich obecność nie zostanie zaakceptowana. Mam tu namyśli, wieczorne spotkania, czy kolacje dorosłych. Dzieci, zjedzą swój posiłek przy osobno nakrytym stole, a nie podczas wspólnej konsumpcji z dorosłymi. Następnie, przez cały okres spotkania wieczornego, nie są mile widziane przy stole. A to z kilku powodów, jednym z nich, jest chęć swobodnej dyskusji dorosłych. Kilka lat temu, znajomi podczas wieczornego przyjęcia, zamiast wysłać córeczkę, aby bawiła się z innymi dziećmi w pokoju obok, trzymali ja na kolanach przy stole. Jak to często bywa przy francuskim stole, rozmowa stoczyła się na gorące i bardzo dorosłe tematy. Gdy użyłam kilku, niecenzuralnych słów, mój kolega, tata dziewczynki, również obcokrajowiec zwrócił mi uwagę, że przy stole jest dziecko. Spojrzałam na zegarek, i odpowiedziałam, że jest sobota, dochodzi dwunasta w nocy, i że to mała dziewczynka nie jest na swoim miejscu, a nie moje słowa, bo jeśli nie przy takiej okazji, mogę się swobodnie wypowiedzieć to, kiedy? Na mszy niedzielnej?

W ramach edukacji, tak "nieedukacyjnie" wyglądają nasze poranki


Jest jednak kilka zachowan, reguł, które nie budzą mojej sympatii, wywołują zdziwienie, niezadowolenie, a nawet szokują. Całkiem niedawno dowiedziałam się, że grupa przedszkolna mojej córeczki, w przyszłym roku szkolnym, ulegnie zmianie. Dzieci, zostaną „wymieszane” z dziećmi z innych grup maluszków, aby się socjalizować!!! Całkowicie mnie to załamało… wielkie przyjazne na całe życie, zostaną rozbite w ramach integracji społecznej? Cóż nie jestem psychologiem dziecięcym, ale wydaje mi się to bardzo skomplikowanym procesem emocjonalnym u tak małych dzieci, które nie chętnie zgodzą się na nowe warunki, i mogą sprawia, trudne warunki. Jednak dorośli Francuzi, uważają, że jest to konieczne, aby dzieci nauczyły się integracji…. Hmmm, ostatnie badania naukowe, kanadyjskich obserwatorów, wykazały, że Francja ma najsłabiej socjalizujących się obywateli w Europie, że Francuzi, mają problemy w nawiązywaniu nowych kontaktów, i nie potrafią zawierać nowych znajomości…Może, tutaj należy zacząć szukać przyczyn???

Kolejnym zadziwiającym mnie elementem, tutejszej edukacji, jest…. Smoczek. Spacerując po paryskich ulicach, zaobserwujcie, jak wiele dzieciaków, które mają skończone trzy latka, chodzi po ulicy ze smokiem w buzi (ewentualnie kciukiem) Widok 6 letniego dzieciaka, z plastikową zatyczką, Aventu, nikt tutaj nikogo nie dziwi. To samo dotyczy picia mleka z butelki. Od trzylatka, wymaga się posługiwania widelcem i nożem, ale sześciolatek pije kakao prze butelkę ze smoczkiem. Jedna z moich koleżanek, już dorosła kobieta, przyznała się, że piła tak mleko do 10 roku życia!!!! Są to dla mnie całkowicie abstrakcyjne historie, których najzwyczajniej w świecie nie mogę pojąć…

Kolejnym elementem tutejszej edukacji jest…. Bicie dzieci, (lub nie), o której, tak bardzo chcecie usłyszeć. No cóż, ja swoich nie biję, i nie robi tego nikt z bliskich mi osób. Muszę przyznać, że jest to dość skomplikowana sprawa, o której napiszę w kolejnym poście, gdyż teraz muszę dać podwieczorek Ophelci, a potem ruszyć po Liliankę do przedszkola.


Miłego popołudnia, i pamiętajcie, że najlepsze wychowanie, to takie, które Wam pasuje, i które sprawia, że tworzycie szczęśliwą rodzinę.

piątek, 19 czerwca 2015

Dzień Ojca w Paryżu - Top 5 pomysłów na spędzenie czasu

Dzień Ojca we Francji, zbliża się wielkimi krokami. Już w niedzielę 21 czerwca, Francuzi zasiądą do wspólnego obiadu, a dzieciaki zasypią swoich tatusiów rysunkami i figurkami z plasteliny. Martin jeszcze nie wie, ale dostanie w prezencie od córeczki, recznie robiony breloczek do kluczy. Jednak, nie tylko dzieci ofiarują podarunki swoim ojcom. Również iż żony i partnerki, obdarują ich prezentami. Jednak alternatywą dla kolejnego krawata, koszuli, perfum czy płyty CD, może być oryginalne spędzenie czasu, z mężczyzną swojego życia. Tak więc drogi panie, jeśli szukacie pomysłu, to oto kilka moich propozycji, na oryginalny Dzień Ojca



1.Napoleon i Paryż, to nazwa jednej z najbardziej męskich ekspozcji mających miejsce w stolicy Francji. Muzeum Carnavalet, zachęca do obejrzenia wystawy, która ukaże nam jednego z największych dowódców w historii, z zupełnie innej strony. Napoleon, jako miłośnik Paryża, jego pasjonat, pragnący stworzyć ze stolicy Francji, stolicę świata. O wielu jego fascynujących przedsięwzięciach, dotyczących rozwoju miasta, dowiecie się właśnie z tej wystawy.

Muzeum Carnavalet
16 Rue des Francs Bourgeois
75003 Paris




2.Oryginalnym sposobem na spędzenie wolnego czasu, może być również, spływ po paryskich kanałach. Nie musicie mieć żadnych uprawnień, wystarczą dobre chęci i zapał. Marin d’eau Douce, proponuje wam, wypożyczenie elektrycznej łódki, dzięki której będziecie mogli popłynąć kanałem l’Ourcq. Możecie zatrzymać się na piknik w okolicach Porte de la Vilette, aby skonsumować wsześniej przygotowane paryskie kanapki „jambon – beurre” i przegryść je korniszonami. Spływ elektrycznym statkiem, będzie nie tylko radością dla tatusiów, ale również ogromna atrakcją dla dzieciaków

Marin d’Eau Douce
37 Quai de la Seine,
75019 Paris

Moja rodzinka, na spływie!



3.Jeśli niektórzy tatusiowie, mają pasję i zdolności artystyczne to Draw Paris Tour, będzie dla nich wspaniałą atrakcją. To oryginalny i niepowtarzalny sposób na zwiedzenie stolicy, i spojrzenie na nią przez pryzmat, artysty malarza, który pokarze Wam zarówno najpiękniejsze miejsca warte wykonania szkicu, ale również pomoze owy szkic stworzyć, udzielając wielu cennych porad.






4.Francja, to nie tylko wina, to również wyśmienite piwa, i wspaniałe browary, dlatego popołudniowe wyjście do piwiarni, na pewno uszczęśliwi niejednego tatusia. Paryż może pochwalić się, dużą ilością lepszych lub gorszych piwiarni, przyciągających amatorów tego trunku. Jednak za jedną z najbardziej „swojskich” gdyż sprzedających piwa z małych, lokalnych browarów, uważana jest La Fine Mousse.

La Fine Mousse
6 av Jean – Aicard
75009 Paris



5.La pétanque, czyli tutejsza gra w kule, uważana jest za jedną z najlepszych i najbardziej popularnych rozrywek, już od wielu pokoleń. Prawie dziesięć milionów Francuzów, deklaruje że „gra w kule” a okres wakacji, piekna pogoda i różowe, chłodne wino, sprawiają, że liczba ta się niemal podwaja. Będąc więc w Paryżu, można samemu zagrać, lub popatrzeć jak robią to „zawodowi” gracze. Najlepszym miejscem ,na grę w kule, jest skwerek w ogródkach Batignole, gdzie od samego południa, do późnej nocy, spotkać można grupy młodszych i starszych mieszkańców miasta, leniwie rzucających metalowymi piłeczkami.

Square des Batignolles
144 bis rue de Cardinet

75017 Paris




W niedzielę odbywa się również "Święto Muzyki", które przybliżę Wam w jutrzejszym (sobotnim!) poście, i tym którzy aktualnie pzebywaja w Paryżu, lub właśnie sie tu wybierają na weekend, podam najlepsze adresy i miejsca darmowych koncertów w stolicy.

A teraz z okazji zbliżającego się Dnia Taty, idę wyprać koszule mojego męża!



środa, 17 czerwca 2015

Edukacja po francusku - część pierwsza



Dla jednych priorytetem są umalowane paznokcie, dla innych będzie to ugotowany obiad i posprzątany dom.  Niektórzy na pierwszym miejscu stawiają drogi i dobry samochód, inni preferują wyjazdy na wakacje w różne zakątki świata. Są osoby, dla których najważniejsza będzie błyskotliwa kariera, i osiągniecia zawodowe, podczas gdy inni preferują poświęcić się rodzinie. Moim priorytetem w tym roku miał być blog, ale wyszło troszkę inaczej, gdyż ostatnimi miesiącami ciężko pracowałam nad pasjonującym projektem, o którym dowiecie się już wkrótce.  Tak, więc różnie to bywa z tymi priorytetami, ulegają one zmianie, w zależności od sytuacji życiowej, czasu i miejsca. I jeśli w Polsce, priorytetem dla każdej (no może prawie) matki jest jej dziecko, o tyle we Francji, a właściwie w Paryżu, sprawa wygląda zupełnie inaczej.

W maju, przez mój dom, przewinęła się „polska plaga gości” Ten przesympatyczny nalot, odbył się z okazji chrzcin mojej malutkiej Ophelci. Tak, więc przez prawie dwa tygodnie, gościłam u siebie rodziców, siostrę z dwójką swoich dzieci, i przyjaciółkę z mężem oraz ich dwójką pociech. Marta moja siostra, wie, że wychowuje swoje córeczki „po francusku” i sama, stara się podobnie wychować swoje dzieci, co nie jest łatwą sprawą mieszkając w kraju nad Wisłą. Moja przyjaciółka, swoje maluchy wychowuje po polsku, i tak naprawdę po raz pierwszy, zetknęła się z tutejszymi metodami wychowawczymi, podczas swojego pobytu. Rezultatem tej konfrontacji polsko – francuskiej, były bardzo interesujące i konstruktywne rozmowy, które ukazały nam, jak bardzo dwa kraje różnią się od siebie, podejściem do dzieci i spraw z nimi związanych.

Dla polskiej matki, priorytetem jest dziecko, co oczywiście wyda się Wam całkowicie naturalne, drodzy czytelnicy. Jednak, tutaj w Paryżu, wygląda to inaczej. Priorytetem dla francuskiej matki, jest przede wszystkim ona sama. Oczywiście, nie zapomina o swoim maleństwie, jednak czuje się równie ważna, co ono, i zaspokaja również swoje potrzeby. Polskie matki, co zauważyłam z wielu obserwacji podczas pobytów w rodzinnym mieście, poświęcają swoim dzieciom cały swój czas wolny, ale również całą swoją osobę. Francuskie matki, uważają, że każdy członek rodziny ma prawo, aby zagospodarować, choć chwilę na swoje przyjemności. Dlatego też, tutejsze matki, bez żadnych wyrzutów sumienia, w sobotnie popołudnie przesiedzą w salonie fryzjerskim, czy u kosmetyczki, aby wieczorem wyjść z mężem na kolacje tete à tete. Bo zaraz po swojej osobie, równie ważny jest partner francuskiej matki. Mimo to tutejsze dzieci, nie czują się odrzucone, i w przeciwieństwie do polskich, od małego uczone są, że jest czas na wszystko. Muszą zrozumieć i zaakceptować, że ich matki, oprócz sprawowania swojej „domowej roli” opiekunki, pocieszycielki, niani, kucharki czy bratniej duszy, są również kobietami, mającymi swoje potrzeby. Przykładem tego morze być, moje ostatnie spotkanie z koleżanką, z którą umówiłyśmy się w piątkowy wieczór. Lilianka i Ophecia zostały ze swoim tatą w domu. Na pytanie starszej córki, dokąd wychodzę, odpowiedziałam, że idę się spotkać, z Elise, koleżanką, która jest jednocześnie mamą jednej z przyjaciółek mojej córeczki. Mój mały szkrab, wydął usteczka w niezadowoleniu, mówiąc, że ona też, gdyż chce się bawić z koleżanką. Wytłumaczyłam jej, że dziś spotykają się tylko mamusie, bo potrzebują porozmawiać, i pośmiać się w towarzystwie dorosłych, a ona z dziećmi, spotka się w innym terminie. Wytłumaczyłam jej, że przecież ona też czasami spędza popołudnia sama u swoich przyjaciółek, więc i ja robię to samo, ponieważ każdy ma prawo do wolnego czasu i zabawy. Oczywiście, że Lilka nie przejawiała entuzjazmu spowodowanego moim wyjściem, ale ze zrozumieniem pokiwała głową, i życzyła miłego wieczoru.

Tutejsze dzieci, w przeciwieństwie do polskich, są również uczone, że wieczory to czas, który jest przeznaczony wyłącznie dla dorosłych. Płaczące, ociągające się ze spaniem, rozdrażnione dzieciaki, należą tutaj do rzadkości. Większość maluchów, już od samego początku uczona jest samodzielnego zasypiania w swoim łóżeczku, bez wcześniejszego, typowo polskiego usypiania. Pamiętam, że po narodzinach Lilki, wiele osób w Polsce, pytało się jak usypiam małą, i większość z nich była bardzo zdziwiona, moją odpowiedzią. Lilka usypia sama w łóżeczku. Na kursie rodzenia, tłumaczono nam, że najważniejszą rzeczą dotyczącą wychowania dziecka jest stały rytm i obserwacja, już w okresie noworodkowym. Tak, więc codziennie, starałam się mieć podobny grafik, zwłaszcza ten wieczorny. I gdy tylko widziałam, moim czujnym okiem objawy zmęczenia, u córeczek, natychmiastowo odkładałam je do łóżeczka, pozostawiając z przytulanką. Również w nocy, nie zrywałam się natychmiastowo, na każdy, nawet najmniejszy jęk. Początkowo, oczywiście karmiłam na żądanie, lecz po skończeniu u córeczek trzeciego miesiąca, starałam się wyregulować, ich pory posiłków, i oczywiście wyeliminować karmienie nocne. Tak, więc gdy dziewczynki, budziły się w nocy na karmienie, starałam się, zamiast natychmiast aplikować butelkę, poczekać chwilkę, pogłaskać, pomiźać, poszeptać. Oczywiście, początkowo kwilenie przeradzało się w ogromny wrzask, jednak z czasem metoda poskutkowała, i córeczki zasypiały ponownie, bez butelki. I teraz pewnie powiecie, że zarówno ja, jak i inne tutejsze matki, jesteśmy wyrodne, gdyż odmawiamy nocnego karmienia maluszkom. To nie tak do końca, bo przecież, jeśli dziecko się nie uspokoi, i nie zaśnie, to oczywiście, że dostanie pokarm, jednak czasami, nocne karmienia, zwłaszcza te w późnym okresie, to bardziej przyzwyczajenie niż potrzeba. Bo tak na zdrowy rozum, Wam również zdarza się wybudzić w nocy z powodu hałasu, światła, czy potrzeby skorzystania z toalety, i okazuje się, że, mimo iż jest sam środek nocy, to burczy Wam w brzuchu. I co wtedy? Udajecie się do kuchni, smażyć jajecznice i robicie kanapki? No właśnie. Francuzi, uważają, że głód jest rzeczą naturalną, i musimy go poczuć, również małe dzieci.

I tu zaczyna się ogromna przepaść między polską, a francuską edukacją żywieniową… Czy wiecie, że Francja jest w czołówce państw wysoko rozwiniętych, gdzie jest jeden z najniższych odsetek społeczeństwa z nadwagą? A czy wiecie, że Polska, należy do czołówek państw wysoko rozwiniętych, gdzie dzieci i młodzież, mają największe tendencje do tycia? Powodów jest wiele, i na pewno jest nim brak ruchu, zbyt częste oglądanie telewizji, czy złe odżywianie. Jednak w przypadku polskich dzieciaków, z moich obserwacji wynika, że winni są temu rodzice i złe nawyki żywieniowe. W czasach, gdy sami byliśmy dziećmi, zarówno my, jak i nasi rodzice, chipsy, batoniki czekoladowe, napoje gazowane, i innego rodzaju słodkości, były na wagę złota. Mieliśmy do nich ograniczony dostęp, dlatego na podwieczorek, częściej dostawało się bułkę z masłem i dżemem, niż Kinder kanapkę. Przekąską było pokrojone w kawałeczki jabłko, a nie paczka chipsów, na których widnieje niemal cała tablica Mendelejewa. 

Dzisiejsi, polscy rodzice, nie do końca zdają sobie sprawę, że wyrządzają swoim dzieciom krzywdę. Bo tak naprawdę, zaspokajając ich cukrowe zachcianki, źle wpływają na ich rozwój. Kinder kanapka, nie zaspokoi głodu u dzieci, a wysoka dawka cukru, przyczyni się tylko do podniesienia, i natychmiastowego spadku energii u maluchów. Jednak, to nie, jakość produktów, które otrzymują polskie dzieci mnie przeraża, lecz ich ilość. Zauważyłam, że u nas, dzieciaki po prostu non stop jedzą!!! Bez względu na to czy są głodne, czy nie, podaje się im jedzenie, tak, więc średnio, co dwie godziny, otrzymują jakąś przekąskę (co również zauważyłam u naszych amerykańskich i kanadyjskich przyjaciół, ale już nie u niemieckich) Tak więc na dobrą sprawę, gdy maluchy siadają do obiadu, czy kolacji, najzwyczajniej w świecie nie są głodne, tak więc ryba z groszkiem i marchewką, nie wzbudzi w nich zainteresowania. Tutejsi rodzice, trzymają się ściśle, pór posiłków, zarówno swoich, jak i ich pociech. Śniadanie, obiad, podwieczorek, i kolacja, to cztery posiłki serwowane, małym i dużym francuzom. Jeśli dziecko nie zje na przykład obiadu o godzinie 12.00, bo miało tysiąc różnych powodów, to następny posiłek, będzie podwieczorkiem. Żaden rodzic, nie będzie dziecku proponował obiadu o 14 czy 15. Nie chciałeś jeść? To twoja sprawa, teraz poczekasz. Wydaje się Wam to okropne? Macie wrażenie, że to jedzenie na komendę? A co jeśli dziecko o 12 po prostu nie jest głodne? No cóż, jeśli zjadło śniadanie o 7-8 rano, to siłą rzeczy musi być głodne o 12! Jeśli nie chce jeść, bo jest zbyt zajęte czymś innym? Cóż, to już jego problem i zachcianka, o 14 to rodzic będzie zajęty czymś zupełnie innym, i nie będzie miał czasu na robienie dziecku jedzenia. Innym problemem, z którym napotkałam się w Polsce, są rodzice, którzy „chodzą z jedzeniem” za swoim dzieckiem. I jedna łyżeczka, i druga, i trzecia. Jest to zachowanie, całkowicie niedopuszczalne wśród tutejszych norm. Jemy przy stole, za pomocą widelca, noża, i łyżki, i nie ma taryfy ulgowej. Tylko maluszki, są karmione rzez rodziców, starsze dzieci, uczy się samodzielności, i oczywiście samodzielnej konsumpcji posiłków. Również słowo „nie lubię” nie jest akceptowane. Jak możesz nie lubić, jeśli nie spróbowałeś, dlatego każde dziecko ma obowiązek skosztować danej potrawy, ma prawo jej nie polubić, ale musi spróbować, gdyż tylko dzięki temu nauczy się i przekona, do różnych smaków. 

Posiłki dzieciaków, tak jak i dorosłych, składają się z kilku dań, przystawka, danie główne, sery i deser. W tygodniu, są to jednak zdecydowanie prostsze menu, przystawka będzie warzywna przekąska w postaci marchewki, rzodkiewek, czy ogórka. Często pomijany jest ser, a deser…. No właśnie, dla tutejszych dzieciaków, deserem są jogurty!!! Ewentualnie owoce! Tutejsze maluchy, nie jedzą na deser ciastek i cukierków, te dostają w porze podwieczorku. Na początku, moja mama była zbulwersowana, faktem, że nie podawałam córeczką jedzenia między posiłkami, czy starałam się ograniczyć konsumpcję mięsa do jednego posiłku dziennie (dziecięce nerki, nie potrafią przerobić, zbyt dużej ilości produktów mięsnych) jednak z czasem, chyba się przekonała. Zwłaszcza, iż moja mieszkająca w Polsce siostra, poszła dokładnie w tym samym kierunku. Gdy kilka dni temu, o 22h, jej trzyletni synek, zamiast położyć się grzecznie spać (cóż francuskie metody spania, nie działają jeszcze na Adasia, ale wszystko jest tylko kwestią treningu, upartości i konsekwencji) zawołał jeść, moja mama, jako kochająca babcia, natychmiast się poderwała, aby zrobić maluchowi kanapki. Moja siostra, jednak w porę ją zatrzymała, mówiąc do Adasia, że kolacja, już była, a on preferował bawić się, zamiast jeść ze wszystkimi. Teraz ma iść spać, a jutro rano dostanie śniadanie. Niezadowolony maluch, położył się do łóżka, i poszedł spać głodny. 

 Możecie, nie zgadzać się z tą metodą, możecie uważać ją za okropną i okrutną, jednak fakty mówią same za siebie, francuskie dzieci, są jednymi ze zdrowszych, szczuplejszych (nie chudych) dobrze odżywionych, konsumujących najmniej słodyczy, i zdyscyplinowanych kulinarnie w świecie. Zresztą, sami dorośli również tacy są. W takim kulinarnym wychowaniu, pomaga szkoła, przedszkole, a nawet żłobek, które rządzą się tymi samymi prawami. Również wspólne rodzinne posiłki, ułatwiają edukację żywieniową maluchów. U mnie w domu, mimo iż mąż pracuje do późna, staramy się jeść razem. W tygodniu będą to śniadania, kolacje, niestety jemy same z dziewczynkami. Jednak w sobotę i niedzielę, zawsze jemy obiad rodzinnie, i cała czwórka je to samo, tyle, że 10 miesięczna, bezzębna Ophelcia, dostaje to w wersji zmiksowanej. Wczoraj na kolację, zrobiłam sałatkę, mozzarella, awokado, pomidory, smażony bakłażan, bazylia i czarne oliwki. Lilka zjadła bez awokado, do którego się nie może przekonać. Ophelia dostała to samo co Lilka tylko, że w wersji puree. Dziś przygotuję sałatkę, grejfrut, owoc granatu, awokado, mango, krewetki i szczypiorek, w wersji dla Lilianki, krewetki zastąpię wędzonym łososiem.  Ophelia dostanie wersję mniej skomplikowaną, czyli gotowany łosoś, słodki patat, marchewka i szczypiorek. Mała Lilka, od zawsze uczona była jedzenia tego, co my, bez żadnej taryfy ulgowej. Świadczą o tym tutejsze restauracje, gdzie nie ma menu dla dzieci, a maluchy dostają identyczne posiłki jak ich rodzice. Francuskie nawyki żywieniowe, wynikają z troski o dzieci, ale również z wygody rodziców. Tutaj po prostu nie ma przysłowiowego „koncertu życzeń” a dzieciak to nie cesarz chiński, żeby mu szykować tysiące potraw.

Dla tutejszych rodziców, priorytetem jest nie tylko dziecko, ale cała rodzina. Dziecko, musi się nauczyć, że stanowią jedną zgraną ekipę, w której każdy ma czas dla siebie, ale również czas wspólny. Maluchy muszą zrozumieć, że wieczory to czas dla rodziców, a popołudnia, to czas na zabawę z nimi. Dzieci, muszą pojąć, że jedzenie to przyjemność i satysfakcja, ale według panujących norm i reguł.


Już niedługo ciąg dalszy wpisu, na temat wychowania po francusku, przedstawię, Wam kilka innych ciekawych punktów, tutejszej edukacji, nie tylko tych pozytywnych. Tym czasem, z niecierpliwością czekam na Wasze opinie i reakcje, dotyczące tutejszego podejścia do dzieci.

(pisząc o francuskich rodzicach, i ich metodach wychowawczych, ale również o polskich rodzicach, i ich podejściu, nie mam na myśli oczywiście wszystkich rodziców, gdyż jak wiadomo, ludzie są różni na całym świecie)

czwartek, 11 czerwca 2015

10 powodów dla ktorych warto odwiedzić Paryż

Wielkimi krokami zbliżają się wakacje, dla niektórych będą one w lipcu dla innych w czerwcu, dla paryżan w sierpniu, gdyż jest to miesiąc, podczas, którego mieszkańcy stolicy wyruszają na podbój reszty świata. Część z Was wyjedzie nad morze, inni w góry, a jeszcze inni nad jeziora. Jednak, nie wszyscy szukają natury i spokoju. Niektórzy, poświęcą wakacyjny okres na zwiedzanie i poznawanie nowych miejsc. Więc jeśli nadal nie zdecydowaliście się, na żadną europejską, a nawet światową stolicę, to dzisiejszym postem, przekonam Was, dlaczego warto wybrać Paryż, spośród setek innych miast na świecie

internet


10 powodów dla których warto odwiedzić Paryż

1.       Bo Paryż jest po prostu blisko, troszeczkę więcej niż dwie godziny samolotem, a z lotniska, to już przysłowiowy „rzut beretem” Na upartego, można przyjechać samochodem, i nie zajmie Wam to więcej niż 18-20 godzin. Nie potrzebna jest żadna wiza, ani nawet paszport, wystarczy dowód osobisty i w drogę. Paryż jest na wyciągnięcie ręki

2.       Bo Paryż jest mały, i można go zwiedzić wzdłuż i w szerz. Tak moi drodzy, jego rozmiar, zawsze zaskakuje moich polskich przyjaciół, stolica Francji jest mniejsza od naszej własnej. Paryż, jest jedną z mniejszych stolic europejskich, a nawet światowych. Jest 6 razy mniejszy niż Madryt, 12 razy mniejszy niż Nowy Jork (to taka umowna stolica, bo kto by się liczył z Waszyngtonem), i aż 15!!!! Razy mniejszy niż Londyn! Paryż można zwiedzić cały, spacerując jego ulicami

3.       Bo stolica ma wspaniałą komunikację miejską. Mimo iż metro jest brudne, zaniedbane i cuchnące, to jest szybkie, sprawne, i często kursujące, a do tego stosunkowo tanie. I mimo iż całkowicie niedostosowane do wózków, i osób niepełnosprawnych, to mimo to, ma wiele zalet. Jest bardzo rozłożyste, ma częste przystanki, i dociera w najdalsze zakamarki stolicy. Paryskie metro jest oprócz tego łatwe w użytkowaniu, mimo przerażającej mapki jego rozkładu.

4.       Bo ma wspaniałe muzea, i nie mówię tu tylko o Luwrze i Muzeum Orsey. Paryż zachwyca ekspozycjami w Gran Palais, i Petit Palais, sztuką nowoczesną w Centrum Pompidou i Palais de Tokyo, no i oczywiście ostatnia perełką, czyli Muzeum Fundacji Louis Vuittona. Oprócz tego, przyciąga turystów wystawami czasowymi fotografii, malarstwa, kina, czy mody. Tu zawsze dzieje się coś ciekawego

5.       Bo ma niezliczoną ilość restauracji, w których skosztować możemy najlepszych francuskich win i serów. Oczywiście, że Włosi i Hiszpanie, a nawet Amerykanie i Australijczycy, również produkują wina, jednak nie są one absolutnie konkurencją, dla francuskiego. Jeśli mówimy o serach, to cóż Paryż jest stolicą kraju, gdzie istnieje ich ponad 1000 gatunków. O francuskim szampanie, chyba już nie muszę się rozpisywać

6.       Bo Paryż, żyje dniem i nocą. Tu ciągle coś się dzieje! Zimą stolica zachwyci świątecznymi straganami na efemerycznych ryneczkach, latem przyciągnie koncertami na ulicach i w parkach. Można tu zorganizować piknik pod samą Wieżą Eiffela, napić się wina nad brzegiem Sekwany, czy wykąpać się w fontannie na Trocadero w upalny dzień.

7.       Bo Paryż jest modny. Można tu poobserwować ludzi, i ich styl, aby następnie zapożyczyć coś dla siebie. Zdecydowanie mniej szalony niż styl londyński, mniej pretensjonalny niż nowojorski, i mniej awangardowy niż berliński, styl paryski, wspaniale przyjmie się w każdym zakątku świata

8.       Bo w Paryżu nikt nie mówi ani po angielsku, ani po niemiecku, ani po polsku, no chyba że traficie na rodaczkę, sprzedającą miniaturki wieży, w sklepie z pamiątkami. Paryżanie, nie chcą i nie mówią w językach obcych, dlatego też szybko nauczycie się tego pięknego języka, podczas Waszego pobytu

9.       Bo Paryż, jest romantyczny, ale i rozrywkowy. Bo Paryż potrafi być snobistyczny, ale również rodzinny. Bo Paryż może być spokojny i szalony jednocześnie. Bo tak naprawdę, stolica będzie dokładnie taka, jaką zechcecie ją dostrzec


10.   Bo w Paryżu, są paryżanie, a to już zupełnie inny gatunek Homo Sapiens, i należy im się całkowicie osobny post.


Bo ponad wszystkim, Paryż jest po prostu piękny i wspaniały.....


internet


wtorek, 2 czerwca 2015

....dramat w przedszkolu....

Gdy w poniedziałek rano, wstawałam zmęczona, po miłym, lecz zabieganym weekendzie, nawet przez chwilę nie przeszła mi myśl, jak przykre i straszne staną się dla mnie nadchodzące godziny.
Mój mąż, nigdy nie odwozi starszej córeczki do przedszkola w poniedziałki, gdyż jego grafik, mu na to nie pozwala. Jednak ten poniedziałek był inny. Gdy chwilę po dziewiątej, moja komórka zaczęła dzwonić nieustannie, zdenerwowana odebrałam. Po chwili szybkiej wymiany zdań z mężem, dowiedziałam się, że przed budynkiem przedszkola, stacjonuje samochód policyjny, ale również i telewizyjny. Zestresowani rodzice, przekazywali sobie w kółko wiadomość, że w placówce doszło do „złego dotyku», ale na razie nie mają więcej szczegółów. Nauczyciele jednak przekonywali rodziców, do pozostawienia swoich pociech pod opieką placówki, przekonując ich, że nic się strasznego nie stało. 

źródło internet


Kilka telefonów później, które wykonałam do moich „przedszkolnych koleżanek” siedziałam na łóżku, z oczami pełnymi łez. Matki, które ze mną rozmawiały, uczestniczyły również w porannym zebraniu delegacji rodziców, przedszkola i merostwa. Okazało się, że jest gorzej niż myślałam. Sprawa dotyczy czteroletniej dziewczynki, która pod koniec ubiegłego tygodnia, po odebrania z placówki, zaalarmowała rodziców swoim zachowaniem. Obdukcja lekarska i rozmowa z psychologiem szpitalnym, potwierdziła objawy rodziców. 

Dziecko było ofiarą przemocy seksualnej. 

Kiedy, jak, kto, dlaczego??? Pytania kłębiły się w mojej głowie, gdy jak szalona pędziłam samochodem do przedszkola, aby odebrać córeczkę. Pod placówką, zastałam ogromną ilość zaniepokojonych rodziców, którzy tak jak ja pragnęli odebrać swoje pociechy. Pod bramą stały kolejne radiowozy, a na terenie ośrodka, kręcili się policjanci. Zdesperowani rodzice, spanikowani i przerażeni, snuli już najgorsze wizje. Padły podejrzenia, na sprzątacza, który nieszczęsnego dnia, miał natknąć się na dziewczynkę w toalecie. Zaczęły krążyć już najgorsze plotki, i tak naprawdę, trudno było rozróżnić prawdziwe informacje, od tych fałszywych. Gdy o 11.30 otworzyła się brama przedszkolna, stanęły w niej dwie dystyngowane kobiety, które zapytały się czy wśród zebranych, są reprezentanci organizacji rodziców. Podniosłam rękę, i zostałam zaproszona do środka. Poinformowano mnie, że odbędzie się zebranie nadzwyczajne, w którego skład wchodzić będą przedstawiciele rodziców, ale również i merostwa, oświaty, a nawet sama inspektor edukacji narodowej. Zdążyłam wykonać kilka telefonów, po pozostałe koleżanki i kolegów z organizacji, gdy kazano nam usiąść do stołów. 

Trzy godziny, za zamkniętymi drzwiami, trzy godziny gorących dyskusji, przepychanek i szarpania. Wyszliśmy wycieńczeni i zszokowani postawą przedstawicieli merostwa, którzy starali się zminimalizować sprawę, aby nie powiedzieć, że ją uciszyć. Jeszcze bardziej pobudzeni, ruszyliśmy do dalszych, popołudniowych działań, których efektem końcowym było nieformalna, wieczorna demonstracja, (która przerodziła się w spotkanie) przed budynkiem merostwa, oraz reakcja lokalnej prasy. Gdy o 18 pojawiłam się z dziewczynkami, na manifestacji, byłam już wrakiem emocjonalnym, gdyż dowiedziałam się wielu przykrych szczegółów dotyczących afery. Atmosfera w Sali obrad, była bardziej niż gorąca, tam po prostu kipiało. Dyrektorka ośrodka, nawet nie pojawiła się, aby bronić swojej placówki, i może nawet lepiej, gdyż prawdopodobnie, zostałaby zlinczowana. Była natomiast babcia pokrzywdzonego dziecka, a z czasem pojawił się również sam Pan Maire. Zaczęła się debata, która przerodziła się w zaciekła dyskusję, a nawet awanturę. Podano nam do wiadomości, iż policja zajęła się szczegółowo śledztwem, i nadzoruje je sama prefektura główna. Są nowe poszlaki, które wskazują na próbę gwałtu, lecz na szczęście sam akt, nie został dokonany. Mężczyzna, sprzątacz budynku, został jak na razie oczyszczony z zarzutów i wypuszczony. Śledztwo, idzie w kierunku agresji seksualnej dokonanej przez inne dziecko. (!!!!) Dziś rano, wiemy już, że stało się to na terenie placówki, podczas tzw zajęć pozalekcyjnych TAP, organizowanych przez merostwo, i nadzorowanych przez specjalnych animatorów, pracowników merostwa. Trwa w dalszym ciągu śledztwo w tej sprawie, jednak najgorsza hipoteza została odrzucona, co oczywiście, było najwspanialszą poranna wiadomością. 

Jednak wczorajsza debata, jak i dzisiejsze rozmowy sprowadzają się do jednego punktu? Jak wygląda opieka nad naszymi dziećmi, na terenie państwowych placówek? Problem na temat przemocy seksualnej wśród rówieśników, lub zbytniego zainteresowanie tym tematem, wielokrotnie deklarowany przez rodziców, dyrektorce placówki, jak i również osobom odpowiedzialnym za edukacje w merostwie, był po prostu ignorowany. Również te osoby, informowany były regularnie, w temacie braku odpowiedniej opieki, i przejawu zainteresowania pracowników – animatorów merostwa. Dzieci, samodzielnie udawały się do toalet, bez nadzoru osób dorosłych. Potrafiły się chować w salach, klasach i innych pomieszczeniach gospodarczych budynku, co pozostawało niezauważone przez opiekunów. Padło, więc pytanie, kim są ludzie, którzy zajmują się naszymi dziećmi? Jakie mają ku temu przygotowanie, jakie szkolenia? Mimo, iż sprzątacz, został odsunięty z kręgu podejrzeń, to pozostaje pytanie, co osoba, niemająca nic wspólnego z systemem edukacji, robi na terenie placówki, sam na sam z małym dzieckiem? Jak do tego doszło? Kto zawinił? Kto zostanie pociągnięty do odpowiedzialności? Czy potrzeba było, aż takiego skandalu, aby coś się ruszyło? Czy wcześniejszy alarm, podnoszony przez rodziców nie wystarczył?

Polecą głowy, zarówno w naszym przedszkolu, jak i w merostwie. Sam Mer, miał bardzo zdziwioną, a nawet przerażoną minę, gdy wczoraj na zebraniu, dowiadywał się o wszystkim. No cóż, armia jego pracowników, była zbyt zajęta pilnowaniem swoich stołków, aby zainteresować się problemami placówki. Pani Dyrektor, na którą od kilku lat wpływają skargi pisane przez rodziców, i organizacje szkolne, zajęta była innymi sprawami, niż rozwiązywanie kłopotów jej podopiecznych. Przepychanie się od wielu miesięcy, między tymi dwoma instytucjami, brak jakiejkolwiek reakcji z ich strony na alarmujące informacje, napływające coraz częściej od rodziców, nieprawidłowo przeszkolony personel, oraz brak profesjonalnej opieki nad naszymi dziećmi doprowadziły do tego, że sprawy zaszły zdecydowanie za daleko, a na terenie placówki wydarzył się dramat…

Nie życzę żadnemu rodzicowi, aby taki dramat jak tej małej dziewczynki, dotyczył jego dziecka, gdyż prawdą jest, że czterolatka, będzie teraz potrzebowała wielu miesięcy, aby móc się odbudować psychicznie ale i fizycznie, i na nowo zaufać zarówno dorosłym, jak i dzieciom. Jestem przerażona, że akty, tak silnej i wielkiej przemocy seksualnej, zaistniały między dziećmi, które nie mają nawet sześciu lat!!! Mówimy tu przecież o próbie gwałtu, z obrażeniami fizycznymi! Jestem zdruzgotana, gdyż dotyczy to przedszkola, do którego uczęszcza moja córeczka, i ona również, jak każda jedna, z jej koleżanek, mogła być potencjalną ofiarą tego brutalnego ataku. Jestem załamana brakiem jakichkolwiek kompetencji, zarówno Pani Dyrektor, jak i wysoko postawionych pracowników merostwa. Jedyne, co może oczyścić placówkę, z zżerającej ją od wewnątrz gangreny, jest prawie całkowita wymiana personelu, zarówno administracyjnego, opiekuńczego jak i pedagogicznego, co obiecał na Pan Maire.

Od rana, w przedszkolu odbywają się zebrania, z dyrekcją, nauczycielami, opiekunami i innymi osobami odpowiedzialnymi za prawidłowe funkcjonowanie placówki. W spotkaniach tych uczestniczą, osoby, bardzo wysoko postawione w urzędzie, w oświacie a nawet w ministerstwie. W tym tygodniu, w przedszkolu rozpocznie się seria spotkań z psychologiem dziecięcym, aby złagodzić niepewność, strach i napięcię, wśród najmłodszych. Pan Maire, obiecał, że osobiście, zajmie się aferą dotycząca naszego przedszkola. Pierwsze działania, polegające na osobistych dyskusjach z rodzicami, już się rozpoczęły, gdyż znam osoby, które dziś rano otrzymały telefon od zarządcy miasta, który był zainteresowany ich opinią i odczuciami.


Lilianka, do końca tygodnia, pozostanie pod moją opieką w domu. Zobaczymy, jakie kroki podejmiemy my, jej rodzice, w kwestii kontynuowania jej nauki właśnie w tym przedszkolu.