wtorek, 29 września 2015

Paris sans voiture, czyli jeden dzień w stolicy, bez samochodów


W ubiegłą niedzielę, Paryż uległ całkowitej metamorfozie. Przez jeden dzień, większa część miasta, obejmująca najważniesze spoty turystyczne została całkowicie zamknięta dla ruchu samochodowego. Mimo obaw sceptyków, pozostała część Paryża, nie była absolutnie zakorkowana. Mieszkańcy chętnie korzystali z transportu publicznego, a wielu z nich przemieszczało sie na rowerach. Trzeba przyznać, że pogoda dopisała, i sprawiła, że na ulice wysypały się tłumy mieszkańców. Najbardziej jednak zadowoleni byli turyści, którzy mieli wyjątkowy dzień, podczas swojego pobytu w stolicy.

Iicjatywa zarządców miasta, przypadła do gustu paryżanom, którzy licznie poparli projekt, i nawoływali do częstszego zamykania miasta, na wyłączność dla pieszych. Aktualna Prezydent miasta, ale również i jej poprzednik, od wielu lat, staraja się przystosować miasto, aby było bardziej przyjazne dla mieszkańców, ale również i przyjezdnych.

Efektem tych inowacji, jest oczywiście coroczna "Plaża paryska" ale również "Les Berges" (dawny trakt samochodowy wzdłuż lewego brzegu, aktualnie zmodernizowany na strefę spacerową) Kolejny w planach do zagospodarowania jest prawy brzeg rzeki, który w ciągu najbliższych lat, ma być całkowicie zamknięty dla ruchu samochodowego, i zamieniony w miejsce przyjemne do wypoczynku.

W pzryszłym roku, urzędnicy stolicy, planują objąc jeszcze większą część miasta zakazem ruchu samochodowego przez jeden dzień, i pragną, aby metro i veliby, były bez płatne podczas tego eventu, aby zachęcić, eszcze większą ilość mieszkańców do wspólnych spacerów.

Akcję "Paris sans voiture" uważam za bardzo udaną! 












Miasto zaproponowało również efemeryczną wystawę z okazji 70 urodzin, najbardziej paryskiego i prestiżowego magazynu "Elle" Wspaniałe okładki, pokazywały przemiany kobiet i ich emancypacje, na przełomie ostatnich lat.












Kolejna tymczasowa ekspozycja, która zachwyciła najmłodszych. Barwna rodzina myszek, miło się uśmiechała do przechodniów. Oczywiście mali paryżanie chętnie się z nimi fotografowali.










 Na paryskich ulicach, od niedawna pojawiły się riksze, które natychmiast stały się flagową atrakcją stolicy. Polecam wszystkim, gdyz sama juz sprawdziłam ten rodzaj transportu.


Oby więcej takich inicjatyw! Paryż bez samochodów był jeszcze piękniejszy i jeszcze bardziej magiczny. Z niecierpliwością, czekam na kolejną, przyszłoroczną edycję "Paris sans voiture"

A wy? Byliście???

poniedziałek, 28 września 2015

Paryskie metro, wyprawa z dziewczynkam

Wczoraj, oprócz tego, że byłam na wspaniałym spacerze z dziewczynkami, podczas którego przechadzałyśmy się największymi bulwarami Paryża, zamkniętymi całkowicie dla samochodów to…

Wczoraj przeżyłam najgorszy dzień w całym moim życiu….

źródło internet


Martin przez cały ubiegły tydzień przebywał w delegacji, i swój pobyt w San Francisco, postanowił przedłużyć o sobotę i niedzielę. Tak więc, chcąc nie chcąc, w niedzielę byłam sama z dziewczynkami. Jednak „Paryż bez samochodu” to wydarzenie na skalę roku, pierwsze i oby nie ostatnie. Dlatego postanowiłam, że po zjedzonym objedzie pojedziemy do centrum, ja, Lilianka, Ofelcia, wózek, torba z przewijakiem, aparat fotograficzny, i tysiąc innych całkowicie zbędnych rzeczy, które jednak były bardzo potrzebne moim dzieciom. Oczywiście o tym, że musiałam taszczyć wózek z Ofelcią i tobołami, oraz ciągnąć Lilkę po schodach, w dół i w górę, i absolutnie NIKT mi nie pomógł, nie będę się rozpisywać. O tym wie każda młoda matka zamieszkująca stolicę.
Większość linii metra posiada swoich kierowców, którzy to bacznie obserwują, czy już można zamknąć drzwi, i czy wszyscy pasażerowie zdążyli wsiąść i wysiąść z wagonu. Jednak, RATP (tutejszy zarząd metra) stara się udoskonalić transport publiczny, i niektóre z pociągów, są już w pełni zautomatyzowane. Linia numer 1, biegnąca wzdłuż Sekwany, i przewożąca największą ilość pasażerów dziennie, jako pierwsza została zmodernizowana. Oprócz pociągu bez kierowcy, na peronie zainstalowano, dodatkowe zabezpieczenia w formie szklanych barierek/murków z suwanymi drzwiami.

Gdy na peron podjechało kolejne metro ustawiłam się z boku, kulturalnie czekając aż, pasażerowie opuszczą wagon, zanim my wsiądziemy. Stałam z wózkiem przed sobą, a przed wózkiem stała Lilianka niecierpliwa, aby już dostać się do środka. Na peronie panował ogromny zgiełk i ścisk, również samo metro, było przepełnione. Gdy podróżujący opuścili kolejkę, raptem kilka osób zdążyło wsiąść, a metro już zapiszczało, i zamknęło drzwi. Cofnęłam więc wózek, i dopiero zauważyłam, że za zamykającymi się drzwiami, w środku kolejki, stoi Lilianka…..
Krzyknęłam głośno, i rzuciłam się między drugą parę szklanych drzwi. Drzwi z hukiem zatrzasnęły się na moim ramieniu i plecach. Młody mężczyzna w środku metra, gdy zorientował się, co się właśnie wydarzyło, usiłował otworzyć na siłę drzwi kolejki. Inni pasażerowie zaczęli rozsuwać dodatkowe drzwi zabezpieczenia, aby mnie z nich wyciągnąć. Ktoś zaczął krzyczeć o pomoc na peronie, ktoś w kolejce nacisnął alarm. Jednak bezduszne automatyczne metro, niemające ani oczu ani serca, pojechało na kolejną stację, z moją czteroletnią, samotną Lilianką w środku, zostawiając mnie na peronie, walącą pięściami w szyby……………

To, co się działo w mojej głowie i w moim sercu jest nie do opisania. Żadne słowa nie są w stanie wyrazić ogromnego strachu i bólu, które ogarnęły moje ciało i umysł. Roztrzęsiona nie mogłam się opanować od płaczu, patrząc tępo w oddalający się pociąg. Byłam przerażona. Popatrzyłam w górę na panel, oznajmiający, że kolejne metro podjedzie za około 3 minut, plus dwie minuty jazdy. Przed sobą miałam perspektywę spędzenia pięciu najdłuższych minut w moim życiu….
Ja, która, osoba, która nigdy się nie boi, która zawsze opanuje sytuację. Gdy Liliana spadła z schodów do piwnicy sąsiadów, to właśnie ja zarządziłam, co robimy, podczas gdy mąż i znajomi stali w szoku. To również ja trzymałam nerwy na wodzy, gdy Lilianka odwodniona wylądowała na ostrym dyżurze, z rotawirusem i drgawkami spowodowanymi wysoką gorączką. To również ja, wsiadłam w samochód i zawiozłam małą do szpitala wcześniej robiąc jej opatrunek na rozciętej głowie, podczas gdy przyjaciele stali wystraszeni….

A teraz stałam całkowicie bezradna, nie mogłam nic…absolutnie nic…. Całkowicie nic!!! Szlochałam i tłukłam pięściami w szybę, z nadzieją, że się rozsypie, a ja zeskoczę na peron i pobiegnę na oddalającym się metrem. Dopiero płacz Ofelci, wyrwał mnie z amoku. Przypomniałam sobie, że przecież mam jeszcze drugie dziecko, i że ono będąc świadkiem zamieszania, na pewno jest równie przerażone, co ja. Wzięłam się w garść, uspokoiłam, i zajęłam córeczką, bez przerwy myśląc o mojej biednej Liliance, która sama pojechała metrem….

Chwilę potem, młoda dziewczyna, z grupki nastolatek stojących obok, odezwała się do mnie. Okazało się, że chłopak, który rozpaczliwie usiłował otworzyć drzwi, to ich przyjaciel, właśnie zadzwonił. On i jego dziewczyna, są z Lilianką, trzymają ją za ręce, i będą na mnie czekać na następnej stacji.

Gdy po najdłuższych trzech minutach oczekiwania, nieszczęsne metro podjechało, wepchnęłam się bezczelnie do środka. Kolejne dwie minuty, dłużyły się w nieskończoność. I gdy na przystanku, otworzyły się drzwi i wsiedli młodzi ludzie z Lilką, dopiero wtedy kamień spadł mi z serca. Ścisnęłam córeczkę, najmocniej jak tylko mogłam, i przez łzy szeptałam jej jak bardzo ją kocham….
Lilianka nie wyglądała na przestraszoną ani na zagubioną, co zdecydowanie poprawiło mi nastrój. Moja mała dziewczynka, okazała się bardzo dzielna, mimo to do końca dnia, i jeszcze dziś rano wspominała tą niesympatyczną historię.

Ja natomiast mam traumę, chyba już do końca życia, bo widok przyklejonej do szyby Lilki z przerażoną miną, w odjeżdżającym metrze, tkwi mi nadal przed oczami…. Pierwszy raz w życiu, bałam się tak bardzo, i byłam tak strasznie bezsilna.
Nie miałam nawet okazji, podziękować grupie moich młodych wybawicieli, gdyż chwilę później wysiedli z kolejki, a ja byłam zbyt zajęta ściskaniem i duszeniem mojej córeczki. Wiem, że nie czytają mojego bloga, ale mimo to Dziękuję Wam!


A dla Was przestroga, abyście uważali w paryskim metrze, nie tylko na pick pocketów, ale również na automatyczne pociągi…

sobota, 26 września 2015

Paryskie imprezy, przepis na udaną zabawę

Dziś sobota, więc nie mam absolutnie czasu na pisanie posta, biorąc pod uwagę fakt, że mój kochany mąż od tygodnia siedzi w Stanach, a ja sama z dzieciakami w domu. Po drugie, sobota to czas rozrywki i zabawy, odreagowania całego tygodnia. Po trzecie, zobaczcie jak sobotnie wieczory prezentują się w stolicy Francji!

Fragment książki "Mój Paryż, moja miłość" 
Autor Paulina Wnuk -Crépy
Wydawnictwo Pascal

Wszystkie prawa do tekstu są zastrzeżone


Paulina Wnuk - Crépy - Mój Paryż, moja miłość


fragment rozdziału  "Paryżanie"

Paryskie balety

Paryżanie, jak sami mówią, kochają korzystać z życia. Wiąże się
to z częstym bywaniem w galeriach sztuki, kinach czy teatrach,
a także wyjściami do różnych restauracji czy wielogodzinnym
przesiadywaniem w knajpkach i piciem wina. Czerpanie z życia
pełnymi garściami to również nierzadkie imprezy, które
organizowane są w klubach, a także w mniejszych i większych
mieszkaniach. A sąsiedzi? No cóż, jeśli młody paryżanin wynajmuje
lokal w bogatej dzielnicy, a obok niego mieszkają starsi,
zamożni ludzie, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że wyjadą
na weekend do swojego wiejskiego domku, czyli kilkuhektarowej
posiadłości. A jeśli sąsiedzi są młodzi, to albo sami wyjdą
w  sobotę, albo również urządzą przyjęcie.
Chociaż większość mieszkańców  paryskich kamienic jest
wyjątkowo wyrozumiała, to jednak czasami i  im kończy się
cierpliwość. Jeden z naszych kolegów po kilku latach kawalerskiego
wyjątkowo rozrywkowego życia otrzymał wezwanie do
sądu. Udał się tam spokojny i oświadczył sędziemu, że głośne
przyjęcie, na które skarżyli się sąsiedzi, zorganizował po raz
pierwszy i że świętował w ten sposób własne zaręczyny. Jednak
składający pozew sąsiedzi przedstawili grubą teczkę z zeznaniami
składanymi na komisariacie, relacjami z interwencji policji
i tym podobnymi. Przyjaciel dostał karę za zakłócanie spokoju
publicznego: mandat w wysokości kilku tysięcy euro. W końcu
zmienił tryb życia na spokojniejszy, ale  – jak twierdzi  – nie
przez sąsiadów, lecz za sprawą żony i nowo narodzonej córeczki.
Cóż, paryżanin też potrafi się ustatkować.

Przepis na udaną imprezę „po parysku”

✓ Goście ubrani na czarno (bez względu na porę roku!)
✓ Ogromna ilość schłodzonego wytrawnego szampana 
✓ Dużo niedopałków wyrzuconych przez okno
✓ Mnóstwo przekąsek, miniaturowych keksów, tart i  blinów
z  łososiem
✓ Piosenka I  gotta feeling puszczana co najmniej trzy razy
podczas wieczoru
✓ Chociaż jedna kłótnia o muzykę, bo każdy chce być DJ-em
✓ Impreza zamknięta najczęściej odbywająca się w  kuchni,
łazience lub innym pomieszczeniu przeznaczonym
do palenia
✓ Wizyta (lub nawet kilka) sąsiadów, niekoniecznie kurtuazyjna
✓ Interwencja policji, pierwszy raz, aby pouczyć, drugi, aby
wlepić mandat
✓ Wyjście do całodobowego sklepu pod domem, aby uzupełnić
braki w  barku
✓ Przynajmniej jedna zgubiona kurtka któregoś z  gości
✓ Kilka kompromitujących zdjęć umieszczonych na Facebooku
i  Instagramie
✓ Nowa kanapa lub krzesło zalane czerwonym winem, w wyniku
czego powstała niemożliwa do wywabienia plama
✓ Przynajmniej jedna nowa para, która się właśnie w  sobie
zakochała
✓ Godzinne poszukiwanie taksówki, aby wrócić do domu
✓ Dwugodzinne dzwonienie po taksówkę, które nie przynosi
żadnego rezultatu
✓ Oczekiwanie na peronie na pierwsze metro, ewentualnie
powrót rowerem miejskim
✓ Poranny kac i leczenie go espresso w pobliskiej kawiarence

Wszystkie składniki dokładnie wymieszać, dodać radość, śmiech,
zabawę, dużo „ach”, „och” i  „oh là là”, a  wyjdzie wam typowe
paryskie przyjęcie! Miłej zabawy!

czwartek, 24 września 2015

Jestem blogerką czy nie???

No cóż, bogerką sławną i znaną nigdy nie będę, a już Wam mówię, właściwie pisze.
Moje pubilkacje są za długie, jest w nich za dużo treści, za dużo treści, i za dużo treści. Cóż, tak już mam, że jak zaczynam pisać, to nie mogę skończyć

Publikuję zdkęcie, gdyż później mówicie, że nie poazuje żadnyh fotek )

.
Bo media społecznościowe, to mój słaby punkt. Hhhhmmmm, nawet na prywatnym koncie fejsa, nie umieszczam ogromnej ilości zdjęć. W większości, konto służy mi do wyrażenia swojej opinii, podzielenia się głupiutkim filmikiem, lub pośmiania z publikacji na stronach typu „Beka z mamuś”

Bo zamiast cykac fotki jedzeniu to je jem… No cóz, jak siedam do stołu w restauracji, i widzę to wspaniałe danie, postawione przed moim nosem, to zmias wrzucić je na Instaram, wbijam w nie widelec…łakomstwo moje, nie zna granic

Bo nawet nie wpadłam na pomysł, aby pod postami dać ikonkę „sharing is caring”, nigdy nie proszę o udostępnianie postów, i absolutnie nie organizuje konkursów….

Bo jakoś nie potrafię wrzucać zbyt wielu selfie, choć ostatnio dałam się przekonać, i kilka się już pojawiło, ale do szaleństwa mi daleko

Bo nie potrafię spiąć tematyki bloga, tak więc jest niby o Paryżu, niby o życiu, niby o dzieciach, niby o tym, niby o tamtym….i oglólnie o wszystkim

Bo nie odpowiadam na komentarze moich czytelników, co nie znaczy, że ich nie czytam, i mi na nich nie zależy. Studiuje każdy z nich, ale jakoś, samo się na odpowiedź nie zbiera

Bo jakoś słabo piszę o sobie, choć obiecałam emailowo czytelnczkom, że napiszę i pokażę jak mieszkam (wystrój typowo francuski, dlatego chyba tak wszystkich interesuje), i jak się ubieram (dziś raczej nie, bo jestem w dresach, co prawda Abercombie, ale to jednak nadal dresy)

Bo piszę nieregularnie, nieregularnie i nieregularnie. Bo jakoś tak zawsze wychodzi, że muszę coś zrobić ważniejszego….


Jestem jednak najszczęśliwszą blogerką, jaka chyba istnieje, bo mam Was moi drodzy czytelnicy, którzy do mnie piszecie, którzy prosicie mnie o rady, którzy po prostu zwierzacie mi się z waszych trosk, opowiadacie o sobie.  I mimo, że nie jest Was tak wielu, to wiem, że mogę na Was liczyć. Wielkie dzięki, za to że jesteście.!!!

poniedziałek, 21 września 2015

Paryskie przemiany z uśmieszkiem


W stolicy Francji mieszkam już od ponad piętnastu (15 !!!) lat, co wcale mnie nie odmładza, gdy spojrzę na to z innej strony…. Hmmmm, mniejsza o to. Przez ostatnie lata, miasto, jak każde inne w Europie czy na świecie zmieniało się i ewoluowało. Przemiany są w większości pozytywne, czasami zbędne, a czasami po prostu zabawne. Więc buszując ostatnio po internecie, natknęłam się na wspaniałą serię grafik, ukazujących zmiany Paryża, w ciągu ostatniej dekady.

Ci, którzy miasto znają lub w nim mieszkają od wielu lat, natychmiast będą mieli uśmiech na twarzy. Ci, którzy przeczytalim moja książkę, w większości zrozumieją dowcip zawarty na ilustracjach. A Ci którzy nie podpinają się ani pod jedno, ani pod drugie, muszą nadrobić stracony czas, i albo natychmiast przyjechać do stolicy, albo chociaż przekartkować „Mój Paryż, moja miłość”





Kiedyś Podrywał Paryżankę na popularnych i modnych Speed Dating... dziś są to portale typu Tinder 



Jeszcze 10 lat temu podparyska miejscowość, Aubervilliers, ciesząca się złą sławą, nie byla znana mieszkańcom stolicy, jednak dziś jest miejscem w którym warto a nawet należy inwestować



McDo i Qyick, to były kultowe miejsca, do konsumpcji podejrzanych burgerów, dziś Kanapka z kotletem, serwowana w wersji slow food, urosła do rangi haute gastronomie



Ach, sama miałam takie, czarne z białymi paskami, bo każdy musiał mieć Pumy aby być modnym. Dziś należy nosić Stany, aby być trendy. Aaaa, warto dodać, że Convers pozostaje nieśmiertelny już od wielu lat.



Kawę w Paryżu piło się zawsze "paryską" małą, czarną, i bez cukru. Na szczęście pojawił się amerykański koncern, sprzedający "pseudo kawę" zdaniem ekspertów, i teraz możemy siorbać gorącą latte w kartonowym kubku!



No cóż, czasy się zmieniają i moda również ulega przemianą. To co kiedyś nazywano niechlujnym, dziś stało się trendy. Na szczęście paryżanie w większości pozostali metroseksualni.



O tym, że mieszkańcy stolicy są skąpi, i nie tipują zarówno w Paryżu, jak i po za granicami miasta, wiedzą chyba wszyscy. Ten punkt nie uległ żanej zmainie do dnia dzisiejszego.



Odkąd AirBnB pojawił się w sieci,paryż który był zawsze międzynarodowy, zamienił się chyba w stolicę świata. Kiedyś turystów spotykaliśm w muzeach, restauracjach czy sklepach, dziś mieszkają drzwi w drzwi z nami, i albo ciągle zapominają kodu do bramy wejściowej, albo pytają się mieszkańców kamienicy od dobre "dzielnicowe" adresy



Au revoir, taxi i wasze nadęte miny! Witamy Uber'a, uśmiech na twarzy, duspozycyjność i przystepne ceny. Dziś tylko frajerzy, jeżdżą taksówkami.



Paryżanie to snoby, więc muszą mieć to co najlepsze, i tak było od zawsze. Bez względu na cenę
Już za kilka dni, rynek zostanie zalany nowymi Iphoami, bo aby być paryskim, trzeba mieć telefon z jabłuszkiem


Gratuluje autorowi tych zabawnych ilustracji świetnego zmysłu obserwacji! Grafiki zapożyczone ze strony Zig Zag

piątek, 18 września 2015

Buttes Chaumont - romantyczny spacer po paryskim parku


I tak, zamiast siedzieć przed komputerem od rana, to pojechałam sobie bezczelnie na zakupy do centrum handlowego. A gdy już wydałam zdecydowanie zbyt duże ilości pieniędzy, i wróciłam do domu, okazało się, że dochodzi 15h, a piątkowego postu najzwyczajniej w świecie nie napisałam.
A ponieważ pisanie zajmuje mi baaardzo wiele czasu, i nie potrafię pisać krótko i zwięźle, to postanowiłam opublikować troszkę zdjęć. Narzekacie, że mało fotek, i że tęskno Wam za Paryżem. 

A więc proszę bardzo!!!



W ubiegłym tygodniu, pojechałam do jednego z najpiękniejszych, najbardziej zielonych, i przyjaznych mieszkańcom parków, a mianowcie Parc des  Buttes Chaumont. Niesłyszeliście nigdy o nim? Prawdopodobnie, ponieważ nie jest szczególnie popularny wśród turystów, ale może to i lepiej…


 Park po raz pierwszy otworzył swoje bramy w 1867 roku, z okazji odbywającej się w stolicy Exposition Universelle.  Tereny parku, wyjątkowo nieurodzajne, od XIII wieku, aż do upadku Ludwika XVI były lokalizacją tutejszej…. Szubienicy…. No cóż, może mało romantyczne, a jednak prawdziwe.




 Następnie, do końca XIX wieku, znajdowały się tu kopalnie gipsowe, dające zatrudnienie pobliskim mieszkańcom (więcej na ten temat możecie przeczytać w mojej książce)

Jednak Napoleon III, który miał wielkie wizje i plany dla stolicy, zainteresował się tym terenem, pragnąc stworzyć na nim, właśnie okazały park. Dodać należy, że Napoleon, podczas ambitnych planów urbanizacji miasta, bardzo wielką uwagę przykładał właśnie do stworzenia zielonych terenów.







Aktualny park zajmuje przestrzeń 25 hektarów, i co roku, odwiedza go ponad 3 miliony osób. Między 2003 a 2006 rokiem, Rada Miasta, przeprowadziła w parku dokładną odnowę, sprawiając, iż dziś przypomina swoją pierwotną wersję sprzed prawie dwóch wieków





 Z parku, widać piękną panoramę miasta, ale również i majestatyczne fasady pobliskich kamienic. Na jego terenie, znajduje się zalew, ale również i miniaturowe strumyki, wodospady, podwieszany most, i wiele innych atrakcji





 Również dzieciaki, będą zadowolone z wizyty, gdyż w parku odbywają się tradycyjne przedstawienia marionetek, a w środę po południu można przejechać się na kucyku. Oczywiście, liczne są karuzele, huśtawki czy piaskownice.





 Park otwarty jest codziennie, i wstęp do niego jest całkowicie bezpłatny. Na jego zielonej i gęstej trawie, można bez najmniejszego problemu, urządzić piknik, co jest rzadkością w tutejszych parkach miejskich.

Jeśli więc podczas kolejnej wizyty w stolicy, macie ochotę na romantyczny spacer w śród ciszy i zieleni w samym sercu Paryża, to Buttes Chaumont, będzie idealnym miejscem.
Godziny otwarcia to
7.00 -20.00 w sezonie zimowym
7.00 – 22.00 w sezonie letnim
Znajduje się w XIX dzielnicy

czwartek, 17 września 2015

Co jest w mojej torebce? - kobiece sprawy


Dziś wpis, bardzo w nie w moim stylu, czyli dużo zdjęć (no dobrze pięć, fotek, to nie tak dużo, nie przesadzajmy) a mało tekstu! Poszłam za Waszą radą czytelnicy drodzy, którzy po przeczytaniu mojej książki, chcecie się ze mną bliżej zapoznać. Posłuchalam również rady znanej pary polskich blogerów, z którymi byłam na lunchu na początku tygodnia, i którzy zachęcali mnie do pisania, bardziej osobistych postów. Tak więc wczoraj, w pochmurny dzień, wyłożyłam zawartość torebki na stół, i po uprzednim wyrzuceniu, papierków, starych biletów na metro, brudnych chusteczek higienicznych, kamyków (od córci w prezencie) opakowań po cukierkach, ciastkach i gumach (w Paryżu czasami ciężko, o kosz na śmieci) pozostało właśnie to!





Książeczki czekowe, we Francji są niezwykle popularne, można nimi uregulować rachunek za lekarza, mandat drogowy, ale również i zakupy w supermarkecie. To coś małego w Wieżyczki Eiffela, to szmaciana torba na zakupy, gdyż w imię ekologii, odmawiam torebek plastikowych, mając właśnie tą przy sobie. Zwinięta i spakowana w mały woreczek, niezajmuje wiele miejsca, do nabycia w sieci sklepów Monoprix. Miodowy krem do rąk, firmy Nuxe, to francuski klasyk kosmetyczny. Polecam wszystkim, wspaniały zapach, delikatna tekstura, świetna konstystencja, rewelacyjnie się wchłania i nawilża. Gumy do żucia zawsze Hollywood! Pomadka Carmex, która szczypie w usta i lekki błyszczyk Clinique, którego prawie nie używam, gdyż nie robie poprawek makijażu w ciągu dnia. Klucze od domu z przywieszką Dzwoneczka, ta mała wróżka to moja ulubiona bohaterka Disneyowska. Oczywiście Ipone, stary model, bo za sekunde ma wyjść najnowszy, wtedy zmienię telefon. 



Buteleczka wody, gdyż organizm nalezy nawadniać, nie tylko winem i szampanem! Kosmetyczka, w której jest wszystko oprócz kosmetyków, znajdziecie w niej płyn i opakowanie do soczewek, krople do oczu, płyn do dezynfekcji ran, plasterki, krem na stłuczenia i obicia, w końcu jestem mamą. Czarne lustereczko Anna Sui, które przywiozłam z Japoni ponad 10 lat temu, którego nie używam, ale które zawsze jest w mojej torebce! Okulary "pilota" amerykańskiego odrzutowca, mimo iż ledwo co pilotuje samochód. Płyn do dezynfekcji rąk, którego nakaładam po każdym wyjściu z metra! Portfel, niedopinający się z powodu niezliczonej ilości "kart na punkty", szkoda że nie ze względu na wielką pulę ^pieniędzy.... Chusteczki do nosa.... z Olafem... Cóż, u nas w domu rządzi nada Frozen!



Ach, oczywiście w torebce mam również, korki alias zatyczki, zwane również smoczkami, niezbędnymi podczas jazdy samochodem w towarzystwie mojej córci.

A ten malutki notesik, nabyłam w butiku Aghaty Ruitz dela Prady, w Dzielnicy Lacińskiej. Uwielbiam jej akcesoria, gdyż są zawsze kolorowe i tętniące życiem. To właśnie w tym notesiku spisuje sobie pomysły, notatki i tematy moich postów i treść jaka będzie w nich zawarta. A długois z Hello Kitty przyleciał prosto z Tokyo, i nie jest na nim Wieża Eiffela, tylko Tokyo Tower, jej Japońska kopia, pomalowana na biało i czerwono.




Te dwie postacie pozostawie bez komentarza, nawet nie wiem co robią w mojej torebce. Założę się, że wrzuciła je tam Ofelcia, podczas "przeglądu" którego dokonuje codziennie w mojej torbie.



W torebce zabrakło tymczasowo, szczotki i gumek do włosów, które znajdują się aktualnie w samochodzie, oraz kluczyków do tego właśnie samochodu, gdyż był on wczoraj cały dzień na wizycie kontrolnej u mechanika.

Oto cała ja!