czwartek, 14 lutego 2013

Historia pewnej znajomosci - czyli jak Poznalam Martina

   Walentynki, Swieto przez jednych uwielbiane, przez drugich znianawidzone. My z Martinem Walentynki obchodzimy w sposob bardzo kameralny. Od kilku juz lat, nasz wieczor sprowadza sie do romantycznej kolacji we dwoje, ale nie w restauracji tylko u nas w domu. Paryscy restauratorzy, juz kilka dni przed Walentynkami zacieraja rece. Ceny sa podnoszone okolo 30% w gore, i kazda knajpka ma gotowe menu, rezygnujac z dan "à la carte". Szampan w lokalu jest wtedy na wage zlota, i tak naprawde dostaniecie nie wiele w zamian za bardzo slony rachunek. Po powrocie do siebie (tak, tak mielismy rozstania i powroty, kiedys wam o tym opowiem) na nasze pierwsze wspolne Walentynki, Martin zabral mnie do bardzo eleganckiej i ekskluzywnej restauracji. Efekt byl taki, ze ja wyszlam glodna a Martin mial prawie atak jak dostal rachunek :) I powiedzielismy sobie, nigdy wiecej, a poniewaz moj maz, jest absolutnym fanem owocow morza, dlatego tez kilka lat temu, przygotowalam mu niespodzianke, skladajaca sie z ostryg, krewetek, homara, i innych pysznosci. I tak nam juz zostalo, jest to nasza wspolna tradycja, ze tego dnia jemy owoce morza, pijemy rozowego szampana i kupujemy sobie wspolny prezent w postaci biletow do teatru lub na koncert. Swieto Zakochanych, jest dla mnie rowniez momentem do refleksji na temat mojego zycia emocjonalnego. Spedzajac ten mily i sympatyczny wieczor w towarzystwie mezczyzny mojego zycia, zawsze mysle sobie, ze jednak mam naprade duzo szczescia...... a przeciez moglobyc zupelnie inaczej.....


  Lipiec 1998 roku byl bardzo goracym miesiacem, bylam w Paryzu juz od kilku tygodni i zdazylam poznac miasto oraz mieszkajacych w nim ludzi. Zaprzyjaznilam sie z Marzena, piekna i mloda dziewczyna, rowniez modelka, pochodzaca z tego samego miasta co ja. Bylysmy jak dwie siostry, pomimo roznych agencj i castingow, zawsze mialysmy czas na wieczorne spotkania i plotki. A bylo o czym rozmawiac, gdyz byl to dla nas pierwszy wyjazd modelingowy za granice. Razem odkrywalysmy uroki miasta, ale rowniez i jego ciemne strony. Poznalysmy fantastycznych ludzi, dzieki ktorym spedzalysmy milo czas w weekendy. Jedna z takich osob byl Michal. Mlody, przystojny polak, ktory wyjechal na stale do Francji z rodzicami majac piec lat, i od tej pory tu mieszkal. Michal mowil plynnie po polsku i po francusku, co badzo ulatwialo nam sprawe. Musze przyznac, ze ani ja ani Marzena nie mowilysmy jezykiem Victora Hugo, a Francuzi srednio dawali sobie rade z mowa Szekspira :) Tak wiec Michal spadl nam z nieba! Pomagal nam we wszelkiego rodzaju sprawach administracyjno - organizacyjnych. Byl naszym doradca i przewodnikiem po paryskim zyciu.


 Ktoregos dnia, zaproponowal nam sobotniego grila u jednego z kolegow mieszkajacych pod Paryzem. Pogoda jak najbardziej dopisywala, bylo wrecz upalnie, i przyznam sie szczerze, ze wyrwanie sie z maista na weekend aby odetchnac czystym powietrzem bylo swietnym pomyslem. Poznym sobotnim popoludniem Michal przyjechal po nas do domu i zabral na ta letnia impreze. Czulam sie troche zaklopotana, gdyz wiedzialam, ze oprocz Marzeny i Michala nikogo nie bede znala, no i zastanawialam sie jak zostaniemy przyjete przez jego francuskich przyjaciol. No coz, przyjecie bylo bardziej niz serdeczne, ale patrzac z dystansem i z perspektywy czasu nie ma sie czemu dziwic. Wiekszosc gosci stanowili Michala koledzy w stanie wolnym :) A tu nagle pojawiaja dwie nowe dziewczyny, i w dodatku niezajete :) Tego wieczoru poznalam wielu wspanialych ludzi, z ktorymi do dzis utrzymujemy bliskie kontakty (niektorzy nawet beda u nas na kolacji w zblizajacy sie weekend) Prowadzac konwersacje z kilkoma osobami wysilajacymi sie aby zlozyc proste zdanie w jezyku angielskim, poczulam na sobie czyjs wzrok. Dyskretnie spojrzalam w tamta strone i zobaczylam mlodego mezczyzne, ktory bacznie mi sie przygladal. Nasze oczy spotkaly sie, a on zamiast odwrocic glowe poslal mi najpiekniejszy usmiech jaki widzialam. Ten przystojny, czarujacy francuz,  powoli zblizal sie w moim kierunku, zaczelo mi sie robic coraz bardziej goraco.... "Czesc, nazywam sie Martin" powiedzial do mnie plynna angielszczyzna, "Michal nie przyznal sie nam, ze od kilku tygodni trzyma taki skarb w tajemnicy" -No nie, wtedy to juz chyba plonelam- " Napijesz sie czegos?" spytal ponownie, moje mysli krzyczaly - popros o kubel zimnej wody na glowe!!! - "Tak, poprosze kieliszek wina, czerwonego" odpowiedzialam milo sie usmiechajac. Nie pamietam reszty wieczoru, nie pamietam kiedy wyszli goscie, i nie pamietam nawet jak wrocilam do domu, pamietam tylko ze wychodzac z przyjecia, sciskalam w reku kawalek papieru z numerem telefonu a w uszach brzmialy mi jego ostatnie slowa "tylko zadzwon koniecznie"
 

 Trzynascie lat temu, komorki praktycznie nie istnialy, nie mowiac juz o emailach, facebooku, twitterze czy innym wynalazkom ulatwiajacym nam dzis socjalne zycie. Ja oczywiscie nie znalam na pamiec swojego numeru do model's appartament, wiec wzielam numer od Martina. W niedziele rano obudzila mnie Marzena, dzwoniac aby mnie poinformowac, ze Michal z kolegami wpadna po nia i pozniej po mnie i pojedziemy razem pod Wieze Eiffla. Umowilismy sie, ze beda na mnie czekac, gdyz tego popoludnia mialam sesje probna i nie wiedzialam o, ktorej wroce. Do mieszkania lecialam na skrzydlach ktore wyrosly mi w ciagu ostatnich godzin. Wbiegajac po schodach mojego owczesnego mieszkania na rue de Bretagne, o malo sie nie zabilam. Stanelam pod drzwiami, gleboki oddech, przekrecilam kulcz i pchnelam drzwi. Wszyscy juz byli w srodku, Marzena, Michal, Anthony, Yann i oczywiscie Martin. Wposcila ich moja wspolokatorka, ktora juz zdazyla wyjsc na wlasna kolacje. Wieczorny piknik pod Wieza, byl bardzo udany, rozmawialismy, smialismy sie i wyglupialismy. Bylismy wtedy tacy mlodzi, ja w liceum, chlopaki na studiach, mieli wtedy po dwadziescia lat... Na pozegnanie calus w kazdy policzek, typowo Paryskie, i umowilsmy sie na telefon.
 
Zadzwonic? Nie zadzwonic? A jak zadzwonie to co powiem? A jak odbiora jego rodzice? Cholera, gdzie sa rozmowki??? Pierwszy sygnal, drugi sygnal, trzeci sygnal, " Allo, oui?" odezwal sie meski glos w sluchawce " Eeeee, es-que je peux parler avec Martin svp?" wyrzucilam z siebie jednym tchem, a w odpowiedzi uslyszalam " ze wu lapel tut suite ze krloa kil ez la - Martin!!!" albo cos w tym stylu.
Po ktotkiej dyskusji z Martinem, dajac mu do zrozumienia, ze tym razem chce sie z nim spotkac sam na sam, uzgodnilismy date i godzine spotkania. Poznym popoludniem tego samego dnia (coz data nie byla odlegla :-) Martin zabral mnie do Galeries LaFayette. Dwie sukienki i pare spodni pozniej, wsiedlismy do samochodu, i pojechalismy w kierunku Montmartre.

   

Sacre Coeur, jeden z najpiekniej polozonych kosciolow Paryza, znajduje sie na wzgorzu w dzielnicy arytstow Montmartre. W oczach szesnastolatki, ten krajobraz wydawal sie bajkowy. Male, waskie i krete uliczki, fasady domow porosniete winoroslami i ozdobione barwnymi okiennicami, ulica wylozona kostka brukowa, po ktorej przechadzaja sie turysci i paryzanie. Wszedzie gdzie nie spojrzec kawiarnie i kafejki, male restauracje i knajpki z nalesnikami. W ogrodkach restauracji, ludzie palacy papierosy popijajac czerwonym winem. Artysci i malrze, ktorzy za kilkadziesiat Frankow namaluja Twoj portret. I muzyka, ktora slychac na kazdym rogu, od Edith Piaf do Serge Gainsbourg. Bylam zauroczona, zachwycona, zapatrzona no to wszystko. Martin zaprowadzil mnie na olbrzymie schody pod kosciolem, skad jest przepiekny widok na cale miasto. Grupa mlodych muzykow grala na gitarach, spiewajac najwieksze przeboje Boba Marley'a. Stanelismy nad murkiem, otaczajacym schody i patrzylismy na jeden z najcudowniejszych zachodow slonca, jakie mozna zobaczyc w Paryzu. Gdy slonce juz zniknie za horyzontem, wtedy zapalaja sie podswietlenia kosciola, odwrocilam sie tylem do malowniczej panoramy miasta, aby popatrzec na bajeczne iluminacje Sacre Coeur. Martin mnie mocno chwycil i podniosl, sadzajac na murku abym miala lepszy widok,  a sam stanal przodem do mnie. Spojrzal mi gleboko w oczy, posylajac mi jeden z tych czarujacych usmiechow.... W brzuchu fruwaly mi motyle, w uszach dzwonilo,przyspieszylam oddech.....Nachylil sie nade mna, i odgarniajac mi z twarzy potargane wiatrem wlosy delikatnie pocalowal w usta...... W tle slychac bylo melodyjne " Is this love - Is this love- Is this love that I'm feeling?" Boba Marley'a

 

16 komentarzy:

  1. Piękni. Ale zaraz ty mówisz, że Martę :) ma 35 lat?! Wygląda na 27!
    Jak zaczynałaś się spotykać z Martinem to mówiłaś po angielsku czy te pierwsze spotkania były ''prymitywne'' językowo, bo któryś z języków, którym można było się dogadać kulał?

    OdpowiedzUsuń
  2. Kulał francuski. Angielski był płynny :) bez płynnej znajomości angielskiego nie byłoby szansy na kontrakt z agencją mody.Paulina miała 16 lat, a Martin 20 :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Is this love ... no i los tak chciał, jak się okazało Martin został miłością Twojego życia nawet po tych rozstaniach o których mam nadzieje dowiemy się niebawem :) swoją drogą Piękni jesteście :D

    OdpowiedzUsuń
  4. o kurcze ,ale powiało romantyzmem. Super :) to jest urocze :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Wow, that's a hell of a story!...

    OdpowiedzUsuń
  6. hmmm... ale to było dawno ;) Całuski.

    Twój przewodnik,
    Michał

    OdpowiedzUsuń
  7. śliczne zdjęcia!!!czym się obecnie zajmujesz?(piszesz że zmieniłaś zawód)ile dokładnie ma Lilianka? mój synek ma 19mscy-i też mamy okres pt. NIE :)))

    OdpowiedzUsuń
  8. Od chwili, gdy Sara poleciła Twojego bloga i przeczytałam Twój pierwszy wpis jestem Twoja ogromna fanka. Opowiadasz historie swojego życia w tak niesamowity sposób, ze czekam z niecierpliwością na każdy nowy wpis. Mam nadzieje, że doczekamy sie kiedyś Twojej książki:) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  9. Achhhh co za piękna historia. Katarzyna - Łodzianka

    OdpowiedzUsuń
  10. Dokładnie :) Obiecuje popracować nad siostrą i zachęcić ją do napisania książki :)

    OdpowiedzUsuń
  11. dziewczyno masz talent ,zrób z nim coś i wykorzystaj.trzymam kciuki- Anna

    OdpowiedzUsuń
  12. Paulinko , ślicznie opisane , tylko to było 15 lat temu , a nie 13 tak jak napisałaś :) Pamiętam jak wróciłaś z tych wakacji....:) :) A 9 lat potem Bob Marley rozbrzmiewał w ......Pułtusku :)

    OdpowiedzUsuń
  13. boshe polka i zabol bleeeeeeeeeeeee

    OdpowiedzUsuń
  14. A co bleeeeeeeee zazdrościsz ? A tak w ogóle, to Polka się pisze przez duże "P" , pani Polko z Bożej Łaski. Wstydź się choć trochę anonimowa Polko jeśli potrafisz. - Patrycja Wilczyńska

    OdpowiedzUsuń
  15. Nie bywam regularnie na stronie FB , wiec pewnie nie wszystkie Twoje wpisy czytalem . Te jednak , ktore widzialem godne sa uwagi Paulinko . Masz ladny styl , masz duzo do powiedzenia... Warto pisac . Warto czytac . Tak trzymac !
    P.S. Pamietam , ze kiedy odwiedzalem Twoich rodzicow Ty mialas tyle lat , ile Wasza corcia ma w tej chwili ...
    Pozdrawiam serdecznie i zycze sukcesow - bogdan pilat

    OdpowiedzUsuń
  16. Fajne i takie ciepłe:-)))

    OdpowiedzUsuń