poniedziałek, 18 lutego 2013

Po prostu byc soba

Co do Walentynek to, homar byl rewelacyjny, krewetki i krab rowniez. Do tego pyszny domowy majonez zrobiony przez tesciowa, kozie sery a na deser niebianskie "macarons" od Ladurée. Jednym slowem, wieczor gastronomicznej rozpusty... Z przejedzenia nie moglam zasnac, bolal mnie brzuch i wiercilam sie pol nocy
Piatek, jak to z regoly bywa, jest najpiekniejszym i najcudowniejszym dniem tygodnia. Wstajac rano masz juz to poczucie, ze za kilka godzin bedzie twoj kochany, wymarzony i wyczekany weekend!!! Dzien wiec przelacial w tepie blyskawicznym, a o godzinie dwudziestej, saczylam juz czerwone wino w towarzystwie kolezanek, w knajpce na George V. Jak to z regoly bywa, babski wieczor konczy sie na plotkach, o mezach (aktualnych, bylych, przyszlych) dzieciach (tych grzecznych i tych mniej), ciuchach (modnych i tych w ktore sie juz nie wbijamy)i oczywiscie dietach cud (ktore maja nam pozwolic sie w nie ponownie wbic!)i innego rodzaju bardzo powaznych sprawach. Naszczescie, w sobote rano Martin zajal sie Lilka, ktora byla juz na nogach od siodmej rano. Oczywiscie zla i calkowicie obrazona na mnie, gdyz nie bylo mnie w domu w piatek wieczorem. Nie chciala mi dac calusa na dzien dobry, a gdy ja chcialam ja przytulic, odwracala sie mowiac "Nio!" Przekupilam ja czekoladowym ciastkiem i soczkiem w kartoniku, coz nie zawsze mozna miec czysto pedagogiczne podejscie. Po drugim ciastku, bylam ponownie na piedestale z medalem "najkochanszej mamy" Wieczorem kolacja u nas,  dziesiatka doroslych i szostka dzieciakow. Tak, mozecie mi wspolczuc, pozwalam. Cale grono dzieciakow miedzy rokiem a cztery, piszczacych, krzyczacych, biegajacych, podjadajacych precelki ze stolu i spijajacych ze szkalnek rodzicow (kurcze jedna mala pociagnela lyka, a w szkalnce byla caipirinia!!!) No i oczywiscie na czele tej gromady stala moja cudowna ksiezniczka, ktora zachowywala sie raczej jak pirat! Po kapieli, i calkowicie zalanej laziece, ktora wygladala jak boisko futbolowe na stadionie w Warszawie przed jednym z ostatnich meczow, (probowaliscie kapac dzieciaki po 3 na raz, w sobote wieczorem?) udalo nam sie polozyc cala gromadke spac! I dopiero wtedy moglismy na spokojnie porozmawiac.......

Przyjaciol, ktorzy do nas wpadli znamy juz od bardzo dawna. Bylismy z nimi bardzo zwiazani. Kilka lat temu, wszyscy mieszkalismy w maciupenkich mieszkaniach w stolicy, pracowalismy od poniedzialku do piatku, a w weekend prowadzilismy bujne zycie towarzyskie. Wyjscia do restauracji, do znajomych, kluby, kawiarnie, kino, teatr. W Paryzu rozrywek nie brakuje, a nawet jesli fundusze nie pozwalaja na chodzenie po lokalach, to zawsze pozostaja miejsca publiczne, tak jak Pont des Arts, most nad Sekwana, miejsce dla zakochanych, ale tez znane z piknikow paryzan. Champs de Mars pod Wierza Eiffla, a nawet ogrody Tuileries, obok Luwru, w ktorych latem rezyduje wesole miasteczko, a ktorych bramy zamykane sa po 23h.
Tak wiec jak widzicie, na prawde jest tu wiele mozliwosci, nie koniecznie kosztownych. Trzeba tylko chciec...

Za chwile bede miala 31 lat, Martin bedzie mial 35 (bardzo dziekuje, przemilej dziewczynie, ktora napisala ze wyglada na 27, bo odkad to przeczytal, to puszy sie jak paw, a na mnie wola cougar!!!) Jestesmy malzenstwem od ponad pieciu lat, znamy sie od pietnastu, mieszkamy na przedmiesciach w domu z ogrodkiem, mamy prawie dwuletnia coreczke, i samochod typu "rodzinny" Wykupiony abonament kablowki canal+ na filmowe wieczory, karnet wstepu do parku zabaw dla dzieci, i karte stalego klijenta do japonskiej knajpy na wynos. Ogladamy The Voice, Grey's Anathomy, Mentaliste i Desperate Houswifes. Czyli typowa, normalna, standardowa rutyna! A jednak okazuje sie, ze nie tak do konca....

Biorac slub, te kilka lat temu, obiecalismy sobie, ze nigdy sie nie zmienimy. Obiecalismy sobie, ze nie staniemy sie "pantoflarzami", ze nasze wspolne rozmowy nie beda sie sprowadzac do dyskusji na temat wychowania dzieci i problemow w pracy. Obiecalismy sobie, ze bedziemy walczyc i starac sie o atrakcyjnosc naszego zwiazku, ale rowniez naszego zycia towarzyskiego. I zawsze sie jakos udawalo, slub nic nie zmienil w naszym zyciu, oprocz wspolnych podatkow i mojego nazwiska. Nadal bylismy mlodymi, szalonymi ludzmi, wychodzilismy na koncerty, do kina, teatru. Tanczylismy do bialego rana w paryskich klubach, spotykalismy sie ze znajomymi i przyjaciolmi na kolacje, ktore konczyly sie wczesnym switem. Rozmawialismy o nas, o naszych smutkach i radosciach, o naszych wymazonych podrozach, o pieknych planach jakie mielismy na przyszlosc... Kolejnym etapem naszego zycia, byla Lilianka. Duza zmiana dla nas obojga. Musielismy sie odnalezc w roli rodzicow, ale tez w roli partnerow. Nasze zycie towarzyskie sie zachwialo, lecz trwalo to tylko sekunde! Piersze wyjscie Liliany na "impreze" odbylo sie gdy mala miala raptem dwa tygodnie. Poszlismy do znajomych na grila, Lilka spedzila z nami caly wieczor w ogrodzie pod kocykiem. Pierwsza podroz to byla Majorka, miala skonczone dwa miesiace i polecielismy z nia na dziesiec dni na wakacje. Kolejna podroz, juz jako trzymiesiecznego dzidziusia odbyla sie do Polski, w odwiedziny do dziadkow, przyjaciol, rodziny. W Polsce, typowa juz objazdowka, od jednej cioci do drugiej i na koniec wyprawa nad morze. Od tej pory podroze z Lilianka, staly sie dla nas czyms absolutnie naturalnym i normalnym. Jezdzimy cala trojka na wakacje lub na weekendy, i oczywiscie latamy regularnie do Polski w odwiedziny do moich rodzicow. Jesli chodzi o wszelkiego rodzaju wyjscia towarzyskie, to zabieramy mala, jesli jest taka mozliwosc i warunki. Czasami jednak wolimy pobyc sami, wtedy angazujemy Francuskich dziadkow lub opiekunke. Staramy sie w miare mozliwosci spedzac choc troche czasu we dwoje. W tygodniu jest to bardzo trudne, gdyz oboje konczymy pozno prace, i niejednokrotnie jeszcze w domu klikamy w komputer do poznej nocy. Dlatego staramy sie aby nasz weekendowy czas byl optymalnie wykorzystany, co do sekundy. W ciagu dnia zajmujemy sie coreczka,chodzimy do parku, na karuzele, na spacer nad jeioro. Wieczorami zajmujemy sie soba, spotykamy sie ze znajomymi, idziemy do kina, wychodzimy na miasto. Staramy sie uatrakcyjnic maksymalnie nasz czas wolny, tak aby tematy naszych rozmow byly zainspirowane czyms innym niz codziennosc i rutyna. Prawda jest to, ze jestesmy wiecznie niedospani i zmeczeni, bo dzien ma tylko 24 godziny, a my mamy harmonogram na conajmniej 35....

Dlatego jest mi smutno i przykro, ze w sobote spotykajac sie z ludzmi, ktorych znam od prawie dziesieciu lat, nie mielismy o czym rozmawiac, oprocz naszych dzieci. Niestety perspektywa wieczoru spedzonego na dyskusji, kto pije jakie mleko i jakich warzyw nie je, nie budzi we mnie entuzjazmu. Kolezanki, przestaly czytac, chyba ze literatura fachowa o rozwoju dziecka i jego odzywianiu. Nie wyjezdzaja nigdzie bo, boja sie o zdrowie dzieci, i tego jak zniosa podroz.  Nie wychodza do kina ani teatru, z braku czasu i energii. I nie chca zostawic swoich pociech z dziadkami, bo Ci "nie potrafia sie nimi zajac". Ciekawe, za jak bardzo wyrodna mateke i ojca uwazaja nas, ktorzy zostawiamy Lilke sama z dziadkami w polsce na dwa tygodnie i to nie pierwszy raz! Nie wiem kto ma racje, i nie chce w to wnikac, bo kazdy robi to co uwaza za sluszne i wlasciwe dla swojego dziecka,ale rowniez dla siebie. Jest mi tylko szkoda, ze prawie siedem lat temu, pojechalismy na wspolne wakacje na poludnie Francji, balowalismy co noc, a rano mimo wszystko mielismy sile i chec zwiedzac okolice. Ze wtedy te " pelne poswiecenia matki" tanczyly w samych stanikach na stolach w ramach przegranego zakladu, a dzis swoj biust traktuja wylacznie jako mleczarnie. Wylegiwaly sie na lezakach przy basenie czytajac wszystkie plotkarskie gazety jakie istnieja, a teraz maja wykupiony abonament "Mama i ja". Ale najbardziej jest mi szkoda, ze kiedys te mlode dziewczyny, dbaly o siebie, mialy zrobione wlosy, makijaz, ubieraly sie gustownie. W sobote przyszly w powycieranych spodniach, rozciagnietych swetrach, z odrostami na glowie.... Mowia, ze to dziecko je ogranicza, ze nie maja czasu, bo dom, bo obowiazki..... a z drugiej strony, mowia, ze im to odpowiada....

Kazdy ma jakies obowiazki, ja pracuje zawodowo, dbam o dom, gotuje i jeszcze pisze bloga :) Ale zawsze staram sie znalezc w tym wszystkim czas dla siebie. Bo jesli ja bede spelniona, to Martin i Liliana rowniez.
Uwazam, ze trzeba starac sie wyposrodkowac, znalezc rownowage gdzies miedzy dzieckiem a soba. Nie udzielam rad, nie potepiam i na pewno nie doradzam. Niech kazdy robi tak aby byl szczesliwy. Dla mnie prawdziwym szczesciem jest fakt, ze pomimo iz nasze zycie uleglo tak ogromnym zmianom, to my nadal pozostalismy soba.... Ze Lilianka stala sie czescia nas i naszego stylu zycia, i nie stanowi to dla niej problemu. Moim najwiekszym sukcesem zyciowym, jest to ze nadal jestem po prostu soba........... 






10 komentarzy:

  1. Ja też znam tak zwanych "młodych - starych", którym nic się nie chce odkąd mają dzieci.A dziewczyny zapomniały jak to się dba o siebie.Ale to tylko od nas zależy czy pozostaniemy sobą, tak jak powiedziałaś.To są nasze wybory.gratuluję , ze się nie poddałaś i znajdujesz czas dla siebie . - pozdrawiam Weronika Zimińska.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hahaha rozbawiłaś mnie tym 'puszącym się' Martinem. Ostatnio oglądałam program o 'Cougars' i uwierz mi, ale daleko ci do nich! Haha :)
    A ta notka sprawiła mi dużo radości. Również nie mogę patrzeć na kobiety, młode kobiety, które traktują macierzyństwo i posiadanie rodziny jako wyrocznie oraz instytucję, której trzeba się absolutnie podporządkować i zrezygnować z siebie.
    Czytałam raz również artykuł o Francuzkach-Matkach, w którym pisało, że ów obywatelki po urodzeniu dziecka szybko zatrudniają niańki i biegną do fryzjera, kosmetyczki, dietetyka, ale to chyba kolejny stereotyp...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten film o " Cougarzycach ", bo tak je w nim nazywano był emitowany w nocy na TVN Style chyba ? Świetny był rzeczywiście, jeśli o tym samym mówimy.Ale tobie daleko do nich , wiec niech Martin się nie cieszy za wcześnie :)

      Usuń
    2. Oglądałam na VOD i główna bohaterka to taka babka lat 50, co się bawiła w Vegas z koleżankami.

      Usuń
    3. No tak, ja moge byc Cougar tylko teoretycznie :) bo w praktyce jestem mlodsza od Martina, tylko ze to on wyglada na malolata :)

      Usuń
  3. Tak to prawda , jeśli się tylko chce , to zawsze można sobie zorganizować czas , nawet z małym dzieckiem. Ale to, że te twoje francuskie koleżanki się zaniedbały, to już ci dawno mówiłam . Pamiętasz Sylwestra i parapetówkę w Waszym nowym domu ?

    OdpowiedzUsuń
  4. U nas też pełno takich kobiet :) Młode mamy nie mające na nic czasu. Kwestia organizacji i priorytetów. Ja wolę w czasie drzemki Adasia poczytać Greya niż posprzątać po raz setny mieszkanie :) Chodzę na zajęcia plastyczne, wieczorami gram z mężem w gry, oglądamy wspólnie filmy, odwiedzamy sąsiadów do których "sięga zasięg niani" :) I pomimo tego że moje dziecko jest wyjątkowo aktywne i potrafi mnie wykończyć, nie wyobrażam sobie nie znaleźć czasu na własne zainteresowania :)

    OdpowiedzUsuń
  5. siła jest kobietą!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. fajnie powiedziane :)podoba mi się .

      Usuń
  6. Hej, przeczytałam ten wpis jednym tchem, jesteś przykładem, że chcieć to móc, też uważam, że rozmowa o wyłącznie mleczkach i wysypkach jest okropna! Matką mam zamiar zostać za jakieś dwa lata, ale nigdy nie chciałabym skończyć z "normalnym" życiem (na razie przeraża nawet perspektywa domu z ogrodem za miastem). No chyba, że te kobiety w powyciąganych swetrach też uważają się za spełnione i szczęśliwe i więcej im nie potrzeba, ale każdy spełnia się inaczej :) Pozdrawiam i czekam na kolejne wpisy! Ania

    OdpowiedzUsuń