czwartek, 18 kwietnia 2013

Wonder Women, czyli Super Żona, Super Mama i Super Kobieta w jednym



Wracając dziś wieczorem do domu, zmęczona i kompletnie wycienczona, gdyż moja kochana Lilianka od kilku dni ząbkuje ponownie, więc noce są krótkie i przerywane, a Martin siedzi w Bostonie od wtorku, więc zero pomocy..... Ach samo życie :) Otworzylam egzemplarz nowej kobiecej gazety "Stylist" rozdawanej gratisowo przy wejściu do metra. Moja uwagę zwrócił tytuł i artykuł z okładki "Cape au pas cape" co w dosłownym tłumaczeniu oznacza "Peleryna czy nie" ale sens tego tytułu jest podwójny. Cape w języku potocznym oznacza rownież "być wstanie, osiągnąć, sprostać, dać radę " Hmmm, mam nadzieje ze zrozumiecie kontekst, bo coś słabo idzie mi tłumaczenie, ewentualnie poproszę o pomoc nowa znajoma Justynę ;)


No więc cape au pas cape czyli pokolenie kobiet Wonder Woman.

7.00 - budzik piszczy przerazliwie, Boże trzeba wstać, klne pod nosem sama do siebie i od tej chwili każde moje zajęcie i czynność jest wykonywana "ze stoperem w ręku". Rozpoczynam sprint, ktory przeradza sie w maraton. Prysznic, włosy, makijaż, pobudka i ubranie Lilianki, śniadanie Lilianki (ja w tym czasie już siedzę po uszy w emailach, czasami dam radę i zarzuce facebooka ;)  pogoń za Lilianka, pakowanie sie do samochodu z mała, wózkiem, torebka wiążąca ponad 100 kg, komputerem, i parasolka, bo oczywiscie ciagla pada!!! Odstawiam samochod na parking, wyjmuje w kolejnosci, wozek, Lilianke, 100 kilowa torbe, komputer. Parasolke porywa wiatr, kluczyki wpadaja do kaluzy, nie moge znalezc w 100 kilowej torebce bipu do wyjscia z parkingu... W kusa biegne do zlobka, odstawiam wozek, pakuje sie z mala do windy, chyba ze zdazy mi uciec do plastikowego domku stojacego w holu, wiec klne jak szewc, i wyciagam ja z tamtad. Szybko rozbieram, zostawiam w grupie i biegiem pedze na stacje. Jest juz 9 rano gdy spocona, umeczona i wkurzona dobiegam doodjezdzajacej kolejki. Kur..a! .... Dojezdzam do metra Odeon, i zaczynam kolejny, kilku godzinny sprint, od spotkania do spotkania.... Czasami z dluzsza przerwa na lunch (youpi!), czasami bez. Po drodze okazuje sie ze w sobote/niedziele, mamy przyjecie urodzinowe kolezanki/kuzynki/dziecka przyjaciol/chomika sasiadow i trzeba kupic prezent. Lub Liliana nie ma juz body/smoczkow/kremu/probiotykow lub innych pierdol! O 17/18 biegne umordowana do metra (ze 100kilowa torba!!!), aby jak najszybciej dojechac do domu bo trzeba zrobic zakupy w carrefourze/pojechac do warzywniaka/odebrac garnitury Martina z pralni/buty Martina od szewca... Tak wiec wpadam do domu o 19, z garniturami w zebach, zgrzewka Evian w prawej rece i torba Carrefour Market w lewej. Lilianka od progu piszczy z radosci. Szybka relacja z niania "ciocia Bozenka", ktora odbiera Lilianke ze zlobka, i ktora mnie wiecznie strofuje, ze wbo wygladam na przemeczona. Na szczescie, w wiekszosci przypadkow mala jest juz po kolacji, wiec zostaje tylko deser. I teraz tak, im pozniej wracam tym bardziej winna sie czuje, tym wiecej Liliana wyciagnie ciastek/czekolady/cukierkow..... Biegniemy z mala na gore, bawimy sie, spiewamy, tanczymy, przed 20 kapiel, gdzie zalewamy cala lazienke, a nastepnie Lilka idzie spac. I ja wtedy zabieram sie, za sortowanie prasowania,(cudowna Pani Bozenka prasuje), robienie prania, sprzatanie balaganu po Liliance w salonie/jadalni/mojej sypialni/kuchni.... Dochodzi 21 gdy zabieram sie do przyzadzenia kolacji, Martin albo pojawi sie w domu, albo nie. W wiekszosci jednak nie, wiec jem sama (lub nie jem wcale) i gdy dochodzi 22 marze aby zalegnac przed ksiazka/komputerem/telewizorem. I tu zaczyna sie fifty/fifty. Albo o 22 nareszcie znajduje czas dla siebie, albo odpalam komputer i znajduje czas dla klientow. Martin wraca miedzy 22 a 23, chwile porozmawiamy i ..... oboje padamy na twarz przed 24. Maraton dobiega konca. Weekendy mamy zaprogramowane z gory juz do konca maja, a nawet polowy czerwca. My do przyjaciol, oni do nas, restauracja, teatr, nadrabiamy stracony czas z tygodnia. Ciagle jezdzimy po Leroy Merlin, Castorama lub Ikea, bo dom kupilismy dopiero 3 lata temu, wiec zawsze jest w nim co robic. Teraz czeka nas ogrod i taras.... I ciagle w biegu, ciagle jestem w biegu. Tydzien pobytu mojej mamy w Paryzu i mojego objijania sie odplacilam zarwanymi nocami w kolejnym tygodniu. Tydzien wakacji w egipcie odbija mi sie juz od poniedzialku, wczoraj nie mialam nawet czasu zjesc kanapki.......Bloga pisze w pociagu/metrze/autobusie/podczas lunchu/w kolejce do kasy (Merci Iphone!!!) koncze i publikuje w domu. Czy jestem Wonder Woman, NIE! Absolutnie nie jestem!!!!!
Jestem typowa mloda kobieta/zona/matka, od ktorej wymaga sie wszystko. Mam byc spelniona zawodowo,rozwijac sie intelektualnie, posiadac rodzine jak z obrazka. Mam byc wysportowana, koniecznie szczupla, zadbana, i zawsze wypoczeta i usmiechnieta. Wymaga tego odemnie firma/klienci/maz/dziecko..... pieprzone spoleczenstwo w ktorym zyjemy.
W latach piedziesiatych, kobiety zajmowaly sie domem i dziecmi. Feministki dzielnie walczyly o nasze prawa i chwala im za to. Ale dzis, my kobiety XXI wieku dostajemy niezle popalic. Pracujemy na kilka etatow. Nie bez powodu sie mowi, ze kobieta powinna byc dobra matka, zona i kochanka, dorzuc do tego prace i rozwoj intelektualny (ja naprawde kocham czytac, to zawsze byla moja pasja, a teraz nie mam czasu) i wychodzi, ze pracujesz na piec etatow!!!!
Czyja to wina??? Na pewno troche nas kobiet, bo jak czytam ze Pani Sheryl Sandberg, dyrektorka Facebooka, mowi ze powinnysmy stawic czola pracy i mezczyzna, wyjsc z pracy najpozniej o 17.30 aby spedzic czas z naszymi dziecmi. A nastepnie gdy malenstwa pojda spac, powrocic do pracy, to cholera mnie bierze. A gdzie JA??? A kiedy bedzie cos dla mnie??? Czy wizyta u kosmetyczki, fryzjerki, czy zwykle wyjscie do kina to za duzo??? Kiedys kobiety zyly i mieszkaly w rodzinach wielopokoleniowych, babcie byly blisko by pomoc, i nie mowie ze moja mama lub tesciowa sie nie staraja, bo staraja sie baaardzo, ale one tez sa mlode, od niedawna na emeryturz, pozbyly sie swoich dzieci i chca zyc... co jest calkowicie normalne....
Breffff, tyle pisania, tylko poto abym stwierdzila, ze nie mozna miec wszystkiego. Ze cos, za cos... Ze cos zawsze jest kosztm czegos. Lilianka placi za moja prace, gdy malo widzi sie z mama, a moja praca placi za Lilianke, gdy jestem na czestych zwolnieniach. Nie jestem Wonder Woman, i nie chce byc.... tak na prawde, jestem zmeczona i wyczerpana, moim trybem zycia. Ale z drugiej strony, nie wiem czy potrafilabym zyc inaczjej. Nie wiem czy bylabym w stanie zwolni tempo.... Pewnie po dluzszej chwili brakowaloby mi tego napietego grafiku i zabujczego rytmu.....
Tak wiec Wszystke Wonder Woman dnia dzisiejszego i dnia jutrzejszego. Badzcie silne, dzielne, i nie poddawajcie sie....  A spoleczenstwu mowimy FU..K. Latwo mowic, a trudniej wykonac.
Tym pozytywnym akcentem zakoncze moje ubolewanie, nad wlasdna osoba, i powroce do spaw perzyziemnych, takich jak przygotowanie moich jutrzejszych trzech meetingow :)

24 komentarze:

  1. Nic dodac, nic ujac, samo zycie. Tu w Anglii jest podobnie - Monika

    OdpowiedzUsuń
  2. Ta wlasnie wygladalo moje paryskie zycie przez kilkanascie lat, z tym ze nie mialam niestety zadnej Pani Bozenki i gora prasowania ciagle upiekszala wyglad mej sypialni :). A dlaczego kilkanascie lat, bo miedzy mymi synami bylo 7 lat roznicy. No ale gdybym miala dzieci jedno po drugim, to bym sie chyba wykonczyla :)
    No ale dzieci rosna i przede wszystkim zmienilam prace na "normalniejsza", co nie oznacza ze nie mam co robic. Tylko po prostu czasem latwiej zwolnic na pare godzin.
    Zawsze twierdzilam, ze dazenia feministyczne sa bronia obosieczna. Pomimo tego nie chcialabym za nic zyc tak jak zylo sie w latach gdy nikt o feministkach jeszcze nie slyszal.
    Jestes Wonder Woman jak najbardziej :), wiele z nas jest nie zdajac sobie z tego sprawy.
    Pozdrawiam
    Nika

    OdpowiedzUsuń
  3. Choć nie jestem matką, wiem co czujesz. Właśnie wyciągam z piekarnika ostatnią porcję ciastek, żeby Ch. miał czym świętować jutro swoje urodziny w pracy (jest za 7 minut północ!). Choć nie robię tego na przekór sobie, między jednym a drugim użyciem miksera stwierdzam, że przecież mogłabym zrobić w tym czasie coś dla siebie a nie dla innych:)Niestety w większości przypadków kobiety same sobie zgotowały ten los, bo żyją w przekonaniu, że są niezastąpione i nie potrafią ustąpić pola facetom, a większości facetom tylko w to graj ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. "Cap ou pas cap" pochodzi od "capable ou pas capable", czyli tak jak tłumaczy Mama w Paryżu "jesteś w stanie to zrobić czy nie". Jest to rodzaj wyzwania, sprawdzenia, czy dana osoba jest w stanie zrobić to, o co ją prosimy. Nie wiem, czy kojarzycie taki francuski film "Jeux d'enfants" (polski tytuł "Miłość na żądanie") z Marion Cotillard w głównej roli żeńskiej. Cała historia opiera się właśnie na tej formułce. Swoją drogą dość dobry film. Polecam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki wielkie za poprawne i zrozumiałe wytłumaczenie! ;)

      Usuń
  5. Święte słowa!!!
    Jak widać wszędzie jest tak samo. Czy to Paryż, Anglia czy Warszawa. Czytając to widzę siebie, i jakoś tak mi łatwiej, że nie jestem w tym sama!
    Dzięki za ten post :)

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. Miło się czyta Twoje felietony,ale błędy ortograficzne aż bolą..."zabujczego rytmu"...przykre,że ktoś pisząc ciekawy blog robi tak podstawowe błędy:(((

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki wielkie! Moje błędy wynikają z pośpiechu, to na pewno. Pisząc na komputerze nie mam polskiej klawiatury, pisząc na Ipadzie lub Iphonie, mam ustawiony automatyczny słownik, ktory nie zawsze prawidłowo funkcjonuje. Ale szczera prawda i główny powód fatalnej ortografii to niestety ja sama. Byłam i jestem absolutnie beznadziejna pod tym względem, dyktanda były moja zmora już od podstawówki, a w liceum w klasie humanistycznej, niebiesko zanizaly moja średnia. Gdy mam czas, to staram sie sprawdzić posta pod względem ortograficznym i gramatycznym, niestety nie zawsze daj radę. Wiem, ze robię tez spore "literowki" A co do "zabujczego" no to porażka, przecież słowo pochodzi od zbója ;)) Tu już naprawdę przeszłam sama siebie ;) Pozdrawiam

      Usuń
    2. hehehe mimo błedów czyta sie z zainteresowaniem Twoje opowiesci:))Ja tez za jakis czas w planach mam przeprowadzke do Francji i jestem ciekawa jak zyja Polki za granica:))powodzenia i pozdrawiam wiosennie

      Usuń
    3. Mam kolegę ze studiów, który był totalnym dysortografikiem i dyslektykiem , a teraz jest jednym z lepszych dziennikarzy.Przygotowując swoje artykuły poświęca wiele czasu i uwagi korekcji błędów ortograficznych, poza tym dużo za nas robi komputer, pod warunkiem , ze rzeczywiście nie mamy ustawionego automatycznego słownika. No i że mamy polską klawiaturę:)). Wiem , że błędy rażą, ale nieraz tak jest, nie wszyscy są dobrzy z tej nieszczęsnej. ortografii. Mamowparyzu, twoje felietony są naprawdę super i fajnie się je czyta :), a ortografia ? ... może wyłącz automatyczny słownik .:)- pozdrawiam i trzymam kciuki - Małgorzata

      Usuń
    4. Rozumiem oburzenie na błędy ortograficzne, ale nie dramatyzujmy:) Jestem przekonana, że prawie każdy, kto pisze bloga, zanim kliknie "opublikuj", czyta swój wpis minimum dwa razy, a i tak jakieś literówki czy błędy się wkradną. Jesteśmy tylko ludźmi. Niektórzy z nas mieszkają od lat za granicą i niestety sprawia to, że pojawiają się braki w ojczystym języku. Czy nie można neutralnie zwrócić uwagi w stylu "tu i tu wkradł się błąd, proszę poprawić", tylko od razu krytykować?

      Usuń
  7. Rany!Zmęczyłam się samym czytaniem wszystkiego:). Kochana, a może przede wszystkim to TY wymagasz tak dużo od siebie?:)Zabij w sobie perfekcjonistkę, ja moją uśmierciłam rok temu. Bo jak nie, to ona zabije Ciebie ... całuję:)

    OdpowiedzUsuń
  8. PS. To "Stylist" to mi się bardzo podoba, w dodatku gratis!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Paulamariaclara, Stylist jest po prostu super. Gratisowy tygodnik, prekursorem jest brytyjska wersja!

      Usuń
  9. A gdzie w tym wszystkim jest Twój mąż i tata Lilianki?
    Rozumiem, że długo pracuje, ale z opisu Twojego przeciętnego dnia wywnioskować można, że organizacja Waszego życia jest na Twojej głowie.

    Osobiście uważam, że organizacja życia codziennego to sprawa wszystkich członków rodziny.


    Pozdrawiam!
    Lasub:)

    OdpowiedzUsuń
  10. Niestety bardzo dużo pracuje, stara sie i pomaga mi w weekendy. A co do organizacji to sama preferuje sie nią zajc, gdyż faceci nie zawsze maja właściwe priorytety ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. a co robi Twój mąż, jeśli wolno spytać? i naprawdę codziennie wychodzi rano i wraca o 23?? jak on daje radę?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. słyszałam , że we Francji im wyższe stanowisko tym dłużej się siedzi w pracy ? czy to prawda ? - Sonia

      Usuń
  12. Paulinko trzeba bylo zostac nauczycielka ;) prace konczylabys najpozniej o 14 :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Gdy Was tak czytam i ten post mamywparyzu, to powiem wam , że jestem od was starsza,nie pracuję, a tez wiecznie brakuje mi czasu i wiecznie gdzieś pędzę w biegu.Byle szybko, byle prędko i tak ciągle , co dziennie, tylko nie wiem po co ? Dzieci mam już dorosłe, ale muszę pilnować wnuki, które są jeszcze małe, zrobić im zakupy, ugotować , posprzątać,itp. bo oni też pracują do późnego wieczora.Brakuje mi czasu dla siebie, a przecież tak jak napisałaś, ja też chcę mieć swoje życie i ten czas tylko dla siebie. Czuję się jeszcze młoda.To tempo życia nas w końcu wszystkie wykończy, bez względu na to ile mamy lat. Okropne czasy :( za dużo obowiązków, za mało czasu na odpoczynek i przyjemności. Ale tak to jest, jeśli chce się coś w życiu osiągnąć. W życiu nie ma nic za darmo, za wszystko trzeba płacić tylko pytanie jaka cenę i czy warto ?- pozdrawiam z Lublina - Maria

    OdpowiedzUsuń
  14. c'est la vie, niestety, ja też sporo lat temu, gdy dzieci były małe gnałam z jednym pędem do żłobka, z drugim do szkoły , a na końcu do pracy ,zmęczona, spocona, umordowana już od rana i zaczynałam pracę nie mając na nic siły i chęci .Nie miałam nikogo , kto by mi pomógł.Mąż też był wiecznie w pracy. Okropne to było.Dobrze , że chociaż krótko pracowałam, bo jestem nauczycielką. Ale praca pochłaniała mi dużo czasu w domu. No to mamy cośmy chciały i o co walczyły feministki :)walka o wszystko , o pracę , o lepszy byt,o fajnego faceta,o dobry wygląd, tak jak piszesz, na wyścigi, żeby prędko ,żeby do przodu,jak samochody na autostradzie, a życie nam umyka,jak się ockniemy to zadamy sobie pytanie gdzie się podziała nasza młodość ? Zwolnijmy trochę , bo naprawdę warto. pozdrawiam ciepło:)

    OdpowiedzUsuń
  15. kurczę, jak Ty to robisz, że masz czas to wszystko napisać, naprawdę w metrze?

    wiesz co, z tego co piszesz to Ty dokładnie pasujesz do ideologii lean-in, Sheryl by Cię mogła dać za przykład... :)
    to na pewno nie feministki, to dzisiejsze społeczeństwo rząda od nas abyśmy jeszcze, przy tych wszystkich obowiązkach i braku czasu i d e a l n i e wyglądały. wystarczy popatrzeć na wizerunek kobiety promowany przez obecne wszędzie reklamy. i to jest wlaśnie najbardziej męczące z tego wszystkiego, warto się nad tym zastanowić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zgadzam sie w 100%, przyklad Rachida Dati, ktora 3 dni po porodzie wrocila do pracy! Gisele Bundchen, ktora miesiac po porodzie wyglada, jak by nigdy nie byla w ciazy... ach samo zycie :)

      Usuń