wtorek, 10 września 2013

Amerykanska przygoda - nie taki Aligator straszny - czesc druga

Po kilkudniowym pobycie w Miami (do ktorego jeszcze nawiaze) udalismy sie w dalsza podroz po Stanach. Kolejnym przystankiem bylo Florida City i park Everglades. Poniewaz podrozowalismy z limitowanym budzetem, zdecydowalismy sie na wynajecie motelu przy drodze prowadzacej do parku.... i byla to jedna z lepszych decyzji! Do naszego motelu dotarlismy okolo 10 rano, i ku wielkiemu zaskoczeniu okazalo sie ze jest on niesamowity. Przypominal tak czesto widziane na filmach, szereg dwupietrowch budynkow, z oknami na otwarta klatke schodowa, i miejscem parkingowym pod drzwiami. Pokoje byly bardzo przestronne, czyste i swietnie wyposazone. Na terenie motelu znajdowal sie nawet basen, ktory byl odrestaurowany i zachecal nas przejrzysta woda. Okazalo sie ze w cene noclegu, ktory wynosil 50 USD za pokoj, wliczone bylo nawet sniadanie dla calej naszej trojki. Po szybkiej rejestracji, udalismy sie do pobliskiego centrum turystycznego. I kolejny raz poczulismy sie jak bohaterowie amerykanskiego filmu. W informacji turystycznej przywitaly nas trzy przemile emerytki, mowiace z typowym jak na tamte rejony akcentem. Panie w koszulach w kwiaty, spodniach w kancik, sportowych bialych butach i utlenionych wlosach, okazaly sie bardzo mile i przyjazne. Polecily nam odwiedzic Farme Aligatorow, zaproponowaly restauracje rybna, i sklep warzywno owocowy, serwujacy najlepsze milkshake w okolicy. Gdy juz zapisalismy tone bardziej lub mniej potrzebnych wskazowek, i zblizalismy sie do wyjscia, z nieba lunal najwiekszy i najpotezniejszy deszc jaki widzialam. Niebo zrobilo sie czarne w przeciagu kilku minut, wszedzie blyskaly pioruny, a deszcz padal jedna wielka struga. Bylismy zalamani, do momentu gdy jedna z przemilych staruszek poinformowala nas, ze to sa przejsciowe opady, jakich w rejonie jest wiele! Po dwudziestu minutach, wszystko ustalo, a na niebie pokazalo sie piekne slonce. Moglismy kontynuowac nasza podroz. 

W drodze na farme Aligatorow, zatrzymalismy sie na znane i polecane milkshake w sklepie "Robert is here" i przyznam sie wam, ze lepszych nigdy nie pilam!!! Nawet Liliance tak smakowal, ze w mgnieniu oka wyssala przez rurke swoj ogromny koktajl! 


Po kilkunastu minutach jazdy dotarlismy na Farme Aligatorow, znajdujacej sie na terenie Parku Everglades. Po wykupieniu biletow, udalismy sie na pierwszy pokaz karmienia Aligatorow, ja osobiscie bylam pod wielkim wrazeniem, gdyz nigdy nie widzialam na zywo takiej ilosci tych zwierzat. Pracownik parku, tlumaczyl nam jak szybkimi i niesamowicie niebezpiecznymi stworzeniami sa Aligatory. Na farmie pracuja sami profesjonalisci, i opiekuja sie ponad dwoma tysiacami tych niezwyklych gadow. Zwierzeta zyja w naturalnych warunkach, i odgrodzone sa od nas tylko siatka. Poniewaz sierpien to jeden z najgoretszych miesiecy roku, wiekszosc z nich wychodzi z wody, aby wygrzewac sie na sloncu. W specjalnych kojcach, znajduja sie rowniez mlode Aligatory, w roznej fazie rozwoju, mozna nawet wykupic odpowiednia zywnosc, i nakarmic te maluchy. Liliance bardzo sie podobala opcja karmienia malych Aligatorow, i przed kazdym kojcem, wolala karme dla nich. Naszczescie tego typu dodatkowe atrakcje, nie byly drogie, wiec wraz ze swoja przyjaciolka Line, mialy swietna zabawe.




Udalismy sie rowniez na niewielki pokaz, podczas ktorego kolejny pracownik, opowiadal nam o Aligatorach, jakie sa ich zwyczaje i zachowania. Tlumaczyl rowniez, ze nie da sie ich wytresowac, ale dzieki odpowiednim zachowaniom mozna przejac nad nimi kontrole. Patrzylismy jak zahipnotyzowani, podczas gdy ten "zaklinacz" wyczynial przerozne cuda z Aligatorem. 
















Na koniec tej edukacyjnej ekspozycji, zaproponowal najodwazniejszym z nas wziecie malego Aligatora do reki. Moja dwuletnia i niezwykle dzielna coreczka, wyrwala sie z trybuny prosto do instruktora, wolajac donosnie "Ca mamusiu, ca!!!" (To mamusiu, to!) Pierwszy raz trzymalam na rekach Aligatora, byl cieply, ciezki i mial delikatna skore. Lilianka miziala go po brzuszku, glaskala po plecach, az sama zdecydowala sie go wziac na rece. To bylo dla nas obu niesamowite przezycie.





Jednak najwieksza atrakcja na farmie, byl niepowtarzalny i unikatowy przejazd AirBoat. Lodzie te, sa bardzo popularne na Florydzie, i niesamowicie praktyczne przy zwiedzaniu mokradel. Gdy wsiedlismy juz na nasza, otrzymalismy ogromne sluchawki na uszy, ktore mialy zlagodzic glosny ryk sinika. Nasz kapitan, usadowil sie na tyle lodzi, kilka metrow nad nami, i powoli ruszylismy przed siebie. Najpierw spokojnie przebijalismy sie waskimi i zarosnietymi kanalami, kapitan ostrzegal nas ze Aligatory moga byc wszedzie, i zebysmy absolutnie nie wkladali rak do wody. 





Oczywiscie nikt go nie sluchal i nikt mu nie wierzyl, do momentu, gdy naszym oczaom ukazal sie ten ogromny gad, plynacy tuz obok nas, po prawej stronie burty. Przedzierajac sie tymi wodnymi tunelami, wydostalismy sie na ogromne polacie mokrej trawy. Naszym oczom ukazal sie przepiekny, prawie bajkowy widok rozciagajacych sie bez konca mokradel. Nagle silnik glosno zawyl, a my ruszylismy w zawrotnym tepie przed siemie. Nasz kapitan dla nam "niezla jazde". Lodz przerazliwie ryczala i huczala mknac jak strzala do przodu. Zawijasy, zakrety, blyskawiczne zawroty,  cali bylismy mokrzy lecz jak bardzo szczesliwi. Po kilkunastu minutach tej szalonej jazdy, zwolnilismy tepo, i bedac w glebi mokradel, podziwialismy przecudowna faune i flore tych terenow.



Po powrocie do brzegu udalismy sie na spozniony lunch, ktory zamowilismy w lokalnej budce z jedzeniem. Nic tak swietnie nie smakuje na Farmie Aligatorow jak same aligatory. Zamowilismy wiec sandwicha z panierowanym miesem tego gada.... ktore smakowalo troche jak kurczak tylko bardziej gorzki i kwasny. Liliance chyba bardzo smakowalo, gdyz szybko zjadla swoja porcje i wolala jeszcze. Opuszczajac park, moja coreczka bardzo plakala wolajac "Mamusiu, kokodyl! Mamusiu, kokodyl" Musielismy jej wiec tlumaczyc, ze mimo naszych checi, nie mozemy wziac ze soba do domu krokodyla bo na sie nie miesci do walizki, a po za tym, on jest u siebie w domu i byloby mu smutno gdyby zostawil swoich przyjaciol. Dopiero pluszowy krokodyl za 7 usd wysuszyl lzy mojej coreczki.



Po poludniu, udalismy sie na spacer po parku, specjalnie wyznaczonymi do tego trasami. Byla to piekna wyprawa, gdyz w glab mokradel prowadzily drewniane mosty i sciezki. Park Everglades jest jedynym w Stanach parkiem subtropikalnym. W sierpniu, czyli tzw porze deszczowej temperatura w cieniu przekracza 30C, a wilgotnosc powietrza dochodzi do 90% Zarosla Everglades maja niezwykle zroznicowana i bogata flore i faune, tamtejsze zwierzeta, takie jak zolwie, weze a nawet aligatory, sa bardzo latwe do "podejrzenia"
Ale to jednak dzikie ptactwo dominuje to nawodnione terytorium, na terenie parku zyje ponad 350 roznych gatunkow ptakow. Mokradla, bagna, wszedobylskie trzciny, gdzie niegdzie male wysepki porosniete drzewami mahoniowymi, to w rzeczywistosci najwolniej plynaca na swiecie rzeka szeroka na prawie 100km. 







Park Everglades to jedyna niezniszczona przez czlowieka czesc Florydy, pozostawiona w stanie swojej dzikosci i naturalnosci, od kilkudziesieciu lat podjeta ochrona, i wpisana na liste UNESCO. Park Everglades jest niepowtarzalnym miejscem wartym zobaczenia..... Mimo to Lilianka usnela w wozku na spacerze, miala za duzo emocji jak na jeden dzien!

9 komentarzy:

  1. Wspaniałe przeżycia i doświadczenia. :)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale tam cudnie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Grunt to super wakacje z super towarzystwem. Macie piękne wspomnienia.

    OdpowiedzUsuń
  4. Z aligatirow są super buty i torebki! :D

    OdpowiedzUsuń
  5. O BOŻE ja się ich bałam tylko patrząc na foty, chyba bym umarła tam ze strachu, ale wrażenia na pewno super! Nie ukrywam, że najbardziej spodobała mi się kanapka z aligatorem hehehe:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Fajnie to opisujesz :) podoba mi się . - Joanna.

    OdpowiedzUsuń
  7. Pozazdrościć takiej wycieczki ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Świetna relacja, aligatory robią wrażenie.

    OdpowiedzUsuń
  9. Wrażenie zapewne niesamowite, ale mięsa aligatora chyba bym do ust nie wzięła :))

    OdpowiedzUsuń