Wczoraj, oprócz tego, że byłam na wspaniałym
spacerze z dziewczynkami, podczas którego przechadzałyśmy się największymi
bulwarami Paryża, zamkniętymi całkowicie dla samochodów to…
Martin przez cały ubiegły tydzień przebywał w
delegacji, i swój pobyt w San Francisco, postanowił przedłużyć o sobotę i
niedzielę. Tak więc, chcąc nie chcąc, w niedzielę byłam sama z dziewczynkami.
Jednak „Paryż bez samochodu” to wydarzenie na skalę roku, pierwsze i oby nie
ostatnie. Dlatego postanowiłam, że po zjedzonym objedzie pojedziemy do centrum,
ja, Lilianka, Ofelcia, wózek, torba z przewijakiem, aparat fotograficzny, i
tysiąc innych całkowicie zbędnych rzeczy, które jednak były bardzo potrzebne
moim dzieciom. Oczywiście o tym, że musiałam taszczyć wózek z Ofelcią i
tobołami, oraz ciągnąć Lilkę po schodach, w dół i w górę, i absolutnie NIKT mi
nie pomógł, nie będę się rozpisywać. O tym wie każda młoda matka zamieszkująca
stolicę.
Większość linii metra posiada swoich kierowców,
którzy to bacznie obserwują, czy już można zamknąć drzwi, i czy wszyscy
pasażerowie zdążyli wsiąść i wysiąść z wagonu. Jednak, RATP (tutejszy zarząd
metra) stara się udoskonalić transport publiczny, i niektóre z pociągów, są już
w pełni zautomatyzowane. Linia numer 1, biegnąca wzdłuż Sekwany, i przewożąca
największą ilość pasażerów dziennie, jako pierwsza została zmodernizowana.
Oprócz pociągu bez kierowcy, na peronie zainstalowano, dodatkowe zabezpieczenia
w formie szklanych barierek/murków z suwanymi drzwiami.
Gdy na peron podjechało kolejne metro ustawiłam
się z boku, kulturalnie czekając aż, pasażerowie opuszczą wagon, zanim my wsiądziemy.
Stałam z wózkiem przed sobą, a przed wózkiem stała Lilianka niecierpliwa, aby
już dostać się do środka. Na peronie panował ogromny zgiełk i ścisk, również
samo metro, było przepełnione. Gdy podróżujący opuścili kolejkę, raptem kilka
osób zdążyło wsiąść, a metro już zapiszczało, i zamknęło drzwi. Cofnęłam więc
wózek, i dopiero zauważyłam, że za zamykającymi się drzwiami, w środku kolejki,
stoi Lilianka…..
Krzyknęłam głośno, i rzuciłam się między drugą
parę szklanych drzwi. Drzwi z hukiem zatrzasnęły się na moim ramieniu i
plecach. Młody mężczyzna w środku metra, gdy zorientował się, co się właśnie
wydarzyło, usiłował otworzyć na siłę drzwi kolejki. Inni pasażerowie zaczęli rozsuwać
dodatkowe drzwi zabezpieczenia, aby mnie z nich wyciągnąć. Ktoś zaczął krzyczeć
o pomoc na peronie, ktoś w kolejce nacisnął alarm. Jednak bezduszne automatyczne
metro, niemające ani oczu ani serca, pojechało na kolejną stację, z moją
czteroletnią, samotną Lilianką w środku, zostawiając mnie na peronie, walącą
pięściami w szyby……………
To, co się działo w mojej głowie i w moim sercu
jest nie do opisania. Żadne słowa nie są w stanie wyrazić ogromnego strachu i
bólu, które ogarnęły moje ciało i umysł. Roztrzęsiona nie mogłam się opanować
od płaczu, patrząc tępo w oddalający się pociąg. Byłam przerażona. Popatrzyłam
w górę na panel, oznajmiający, że kolejne metro podjedzie za około 3 minut,
plus dwie minuty jazdy. Przed sobą miałam perspektywę spędzenia pięciu
najdłuższych minut w moim życiu….
Ja, która, osoba, która nigdy się nie boi, która
zawsze opanuje sytuację. Gdy Liliana spadła z schodów do piwnicy sąsiadów, to
właśnie ja zarządziłam, co robimy, podczas gdy mąż i znajomi stali w szoku. To
również ja trzymałam nerwy na wodzy, gdy Lilianka odwodniona wylądowała na
ostrym dyżurze, z rotawirusem i drgawkami spowodowanymi wysoką gorączką. To
również ja, wsiadłam w samochód i zawiozłam małą do szpitala wcześniej robiąc
jej opatrunek na rozciętej głowie, podczas gdy przyjaciele stali wystraszeni….
A teraz stałam całkowicie bezradna, nie mogłam nic…absolutnie
nic…. Całkowicie nic!!! Szlochałam i tłukłam pięściami w szybę, z nadzieją, że się
rozsypie, a ja zeskoczę na peron i pobiegnę na oddalającym się metrem. Dopiero
płacz Ofelci, wyrwał mnie z amoku. Przypomniałam sobie, że przecież mam jeszcze
drugie dziecko, i że ono będąc świadkiem zamieszania, na pewno jest równie przerażone,
co ja. Wzięłam się w garść, uspokoiłam, i zajęłam córeczką, bez przerwy myśląc
o mojej biednej Liliance, która sama pojechała metrem….
Chwilę potem, młoda dziewczyna, z grupki
nastolatek stojących obok, odezwała się do mnie. Okazało się, że chłopak, który
rozpaczliwie usiłował otworzyć drzwi, to ich przyjaciel, właśnie zadzwonił. On
i jego dziewczyna, są z Lilianką, trzymają ją za ręce, i będą na mnie czekać na
następnej stacji.
Gdy po najdłuższych trzech minutach oczekiwania, nieszczęsne
metro podjechało, wepchnęłam się bezczelnie do środka. Kolejne dwie minuty,
dłużyły się w nieskończoność. I gdy na przystanku, otworzyły się drzwi i
wsiedli młodzi ludzie z Lilką, dopiero wtedy kamień spadł mi z serca. Ścisnęłam
córeczkę, najmocniej jak tylko mogłam, i przez łzy szeptałam jej jak bardzo ją
kocham….
Lilianka nie wyglądała na przestraszoną ani na
zagubioną, co zdecydowanie poprawiło mi nastrój. Moja mała dziewczynka, okazała
się bardzo dzielna, mimo to do końca dnia, i jeszcze dziś rano wspominała tą
niesympatyczną historię.
Ja natomiast mam traumę, chyba już do końca życia,
bo widok przyklejonej do szyby Lilki z przerażoną miną, w odjeżdżającym metrze,
tkwi mi nadal przed oczami…. Pierwszy raz w życiu, bałam się tak bardzo, i
byłam tak strasznie bezsilna.
Nie miałam nawet okazji, podziękować grupie moich
młodych wybawicieli, gdyż chwilę później wysiedli z kolejki, a ja byłam zbyt
zajęta ściskaniem i duszeniem mojej córeczki. Wiem, że nie czytają mojego
bloga, ale mimo to Dziękuję Wam!
A dla Was przestroga, abyście uważali w paryskim
metrze, nie tylko na pick pocketów, ale również na automatyczne pociągi…
Najważniejsze, że wszystko dobrze się skończyło :* Życzę udanego dnia!
OdpowiedzUsuńŁzy mam w oczach czytając Twoja historie . Nawet nie jestem wstanie sobie wyobrazić Twojego strachu
OdpowiedzUsuńCholera, masakryczne przeżycie :(. Sama bym chyba rozleciała się ze strachu. Dobrze, że Lilka się znalazła.
OdpowiedzUsuńPoryczałam się. Brawo dla Lilianki ale też dla tyc młodych ludzi którzy żwawo zareagowali !
OdpowiedzUsuńBidulka malutka :( wyobrazam sobie co przezylas...
OdpowiedzUsuńJezu Paulina, to jest właśnie mój największy koszmar, kiedy podrożuję metrem z dziewczynkami metrem czy RER. Kiedyś mi tak niemal odjechała Victoria, na szczęście miły Pan przytrzymał drzwi, żebym weszła do wagonu... Nawet sobie nie wyobrazam, co czułaś. Dobrze, że wszystko się skończyło szczęśliwie
OdpowiedzUsuńAż mam dreszcze jak to czytam, najważniejsze że wszystko teraz juz ok, i chyba to nie jest dobry pomysł zabierać małe dzieci do metra zwłaszcza paryskiego . Cały dla Was dziewczyny :)
OdpowiedzUsuńTorse a być chyba debilem, żeby zakreślić "to jednak nie to" pod tekstem. Mamo w Paryzu, wzruszyłaś mńie do łez. Mieszkam tutaj, i metro z dzieckiem za rękę, zawsze mnie przeraża. Dobrze ze wszystko sie pięknie skończyło.
OdpowiedzUsuńWspółczuję, dobrze ze wszystko się szczęśliwie skończyło. Zycze Ci, żebyś więcej tego nie przeżyła.
OdpowiedzUsuńMatko Boska 😞 toż to koszmar i trauma chyba na całe życie. 😞 współczuję ci z całego serca.
OdpowiedzUsuńWspółczuję bardzo mocno... nawet nie chcę sobie wyobrażać tego co przeżywałaś, nie wiem jak ja bym sobie w takiej sytuacji poradziła więc lepiej by się mi taka nie przydarzyła. Popłakałam się czytając wpis. Dobrze, że wszystko się skończyło pozytywnie i życzę byś nie miała więcej takich przygód. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńJezu. Historia jak z najgorszych koszmarów... Dobrze, że jacyś rozgarnięci ludzie się znaleźli w tym metrze!
OdpowiedzUsuńWspółczuję bardzo.
OdpowiedzUsuńJak mawia moj maz: nigdy przodem dziecko! Do windy rowniez! Teraz chyba rozumiem dlaczego jest taki drastycznie ostry w tej zasadzie... Doswiadczenie okropnie! Dobrze ze wszystko dobrze sie skonczylo!
OdpowiedzUsuńNam sie kiedys przytrafila podobna historia, starsza wsiadla, a my z mezem i mlodsza w wozku zostalismy na peronie... Maz pogonill w te pedy na nastepny przystanek, a ja czekalam na nastepna kolejke... Wyobrazam sobie, co moglas poczuc. Zdarza sie to w takich wielkich metropoliach niestety bardzo, bardzo czesto, nawet jesli pociagiem kieruje czlowiek.
OdpowiedzUsuńAż mnie zmroziło jak to czytałam. Cale szczęście, że wszystko dobrze się skończyło! ;)
OdpowiedzUsuńStraszne,wiem cos na ten temat ,przeżyłam te same 5 minut w zeszlym roku
OdpowiedzUsuń