Ciekawym
elementem edukacji po francuski są wszelkiego rodzaju formy grzecznościowe,
które już małe dzieci, używają podczas swoich zabaw. Oczywiście, że polskie
maluchy, również mówią „proszę” „dziękuję” czy „przepraszam”, jednak odnoszę
wrażenie, iż we Francji, rodzice kładą na to silniejszy nacisk, i zdecydowanie
bardziej egzekwują magiczne słowa. Może, dlatego, że dorośli Francuzi, są wobec
siebie zdecydowanie bardziej mili i uprzejmi (nawet jeśli ma to być, tylko na
pokaz) niż przeciętni Kowalscy? Jednak, to nie te zwroty grzecznościowe
przykuły moją uwagę, lecz fakt, że tutejsze dzieciaki, najzwyczajniej na
świecie w stosunku, do gości zachowują się jak ich rodzice. Podczas wizyt u
moich przyjaciół, za każdym razem pojawiając się w drzwiach, witana jestem
przez wszystkich domowników. I nawet starsze dzieci, zajęte grą na komputerze
muszą przyjść się przywitać. Oczywistym faktem, dla nas Polaków mieszkających
we Francji, jest to, że mieszkańcy kraju nad Sekwaną, na powitanie i na
pożegnanie, obcałowują się mniej, lub bardziej wdzięcznie. Od dzieci, również
wymaga się, tego typu zachowania. Jednak nie wszystkie maluchy, z wiadomych
powodów, mają ochotę na pocałunki, z obcymi ludźmi. Dlatego też, zamiast serdecznego
buziaka, muszą uścisnąć dłoń, lub chociaż powiedzieć „Dzień Dobry” W Polsce,
zauważyłam, że od dzieci nie wymaga się tego typu zachowań, i są one całkowicie
odcięte od pojawiających się w domu osób. Nie muszą nawet oderwać się od
telewizora, aby łaskawie obrzucić wychodzących gości spojrzeniem. Wydaje mi się
jednak, że to zarówno wina rodziców, jak i ich przyjaciół, którzy odwiedzając
rodzinę, często sami ignorują najmłodszych domowników. Tutaj, do dziecka
podchodzi się jak do odrębnej, niezależnej jednostki, która jest ważna na równi
z gospodarzami. Może to właśnie, dlatego dorośli Francuzi, tak chętnie witają
się wszędzie? Już od najmłodszych, wpaja się dzieciom szacunek do innych osób,
z racji wykonywanie ich zawodu. U mojej córeczki w przedszkolu, prawie
wszystkie dzieciaki witają się grzecznie z panią woźną, sprzątającą klasy, a
sama byłam świadkiem, gdy moja francuska koleżanka zganiła dziecko, które
nabłociło w kuchni, dopiero co umytej przez gosposie, mówiąc mu, że takie
zachowanie to brak szacunku dla pracy innych (5 latka, musiała wytrzeć
ręcznikami papierowymi, brudne ślady z podłogi)
Innym, równie interesującym
elementem francuskiej edukacji, w moim mniemaniu pozytywnym, jest
nadopiekuńczość, a właściwie jej brak. To nie jest tak, że maluch pozostawiony
jest sam sobie, jednak rodzice, nie chodzą za nim jak za cieniem, sprawdzając,
co pięć minut, czy nic mu się nie stało. Dzieci uczą się samodzielności,
wyjątkowo szybko. Przykładem tego, może być plac zabaw, gdzie większość
francuskim matek, będzie plotkowała z koleżankami, przeglądała prasę, czy surfowała
po necie, a dzieciaki, będą same wchodziły na drabinki. Mimo to, są czujnie
obserwowane przez rodziców, gotowych podbiec w każdej chwili. Gdy taka mała
gapa przewróci się, i zedrze kolano, reakcja przeciętnego francuskiego rodzica
będzie inna niż polskiego. Tutejsza mama, oceni sytuację i podejdzie do niej z
większym dystansem. Nie będzie się użalać, lamentować, i pocieszać malucha
przez kolejne pół godziny. Każe mu się podnieść, powie, że upadek jest normalną
konsekwencją nieuważnego biegania i skakania, oraz że to tylko lekkie otarcie.
Zdezynfekuje ranę, da buziaka w czoło, wytrze zapłakane oczy, i popchnie do
dzieci, w celu dalszej zabawy. Francuska mama jest troskliwa, ale stara się
pozostać zdystansowana do wielu sytuacji. Ostatnio, przyjaciółka mojej
czterolatki, przybiegła na skargę do swojej mamy, podczas zabawy w naszym
ogródku, w której uczestniczyły inne dzieci. Mama małej skarżypyty, wysłuchała
ją raz, drugi, trzeci, a w końcu zapytała się, dlaczego skarży? Matka, powiedziała
jej, że są to problemy między nią a jej przyjaciółkami, i powinny nauczyć się rozwiązywać
je sama, bez interwencji dorosłych. Mimo to wcześniej wysłuchała, aby sprawdzić
czy dziecku nie dzieje się krzywda, jednak sprawa była błaha, i jak to bywa z
małymi dziećmi, koleżanki kłóciły się o stroje dla lalek. Innym przykładem,
były sobotnie urodziny, kolegi z klasy, podczas których siedmiu chłopców, kłóciło
się, a nawet pobiło o dwa miecze rycerskie. Jedna z mam, wstała, zabrała
chłopcom zabawki, mówiąc, że nie interesuje jej, kto zaczął, lecz jeśli nie
potrafią się podzielić, to nikt nie będzie się nimi bawił. Dyskusja była
krótka. Inni rodzice nie interweniowali, nie sprzeciwiali się, tylko spokojnie
pili kawę i dyskutowali. Chłopcy po kilkuminutowym lamencie, pobiegli skakać na
trampolinie, i zapomnieli o zamieszaniu. Tutejsi rodzice, słuchają swoich
dzieci, lecz starają się jak najmniej ingerować w ich środowisko, pragnąc, aby
maluchy same rozwiązywały swoje kłopoty i problemy. Tutejsi rodzice, podniosą
malucha, który upadnie biegnąc, ale po to, aby zachęcić go do dalszego
biegania, a nie użalania nad sobą.
We Francji, dzieci
są uważane ze pełnowartościowych członków rodziny, którym poświęca się zarówno
czas, jak i uwagę. Rodzice w Paryżu, chętnie zabierają swoje pociechy do
muzeów, galerii, teatrów, jeżdżą z nimi na wakacje i chodzą na spacery. Jest
jednak moment, w którym dzieci, nie są mile widziane, i w przeciwieństwie do
Polski, ich obecność nie zostanie zaakceptowana. Mam tu namyśli, wieczorne
spotkania, czy kolacje dorosłych. Dzieci, zjedzą swój posiłek przy osobno
nakrytym stole, a nie podczas wspólnej konsumpcji z dorosłymi. Następnie, przez
cały okres spotkania wieczornego, nie są mile widziane przy stole. A to z kilku
powodów, jednym z nich, jest chęć swobodnej dyskusji dorosłych. Kilka lat temu,
znajomi podczas wieczornego przyjęcia, zamiast wysłać córeczkę, aby bawiła się
z innymi dziećmi w pokoju obok, trzymali ja na kolanach przy stole. Jak to
często bywa przy francuskim stole, rozmowa stoczyła się na gorące i bardzo
dorosłe tematy. Gdy użyłam kilku, niecenzuralnych słów, mój kolega, tata
dziewczynki, również obcokrajowiec zwrócił mi uwagę, że przy stole jest dziecko. Spojrzałam na zegarek, i odpowiedziałam, że jest sobota, dochodzi dwunasta w nocy, i że to
mała dziewczynka nie jest na swoim miejscu, a nie moje słowa, bo jeśli nie
przy takiej okazji, mogę się swobodnie wypowiedzieć to, kiedy? Na mszy
niedzielnej?
W ramach edukacji, tak "nieedukacyjnie" wyglądają nasze poranki |
Jest jednak kilka
zachowan, reguł, które nie budzą mojej sympatii, wywołują zdziwienie,
niezadowolenie, a nawet szokują. Całkiem niedawno dowiedziałam się, że grupa
przedszkolna mojej córeczki, w przyszłym roku szkolnym, ulegnie zmianie.
Dzieci, zostaną „wymieszane” z dziećmi z innych grup maluszków, aby się
socjalizować!!! Całkowicie mnie to załamało… wielkie przyjazne na całe życie,
zostaną rozbite w ramach integracji społecznej? Cóż nie jestem psychologiem
dziecięcym, ale wydaje mi się to bardzo skomplikowanym procesem emocjonalnym u
tak małych dzieci, które nie chętnie zgodzą się na nowe warunki, i mogą sprawia,
trudne warunki. Jednak dorośli Francuzi, uważają, że jest to konieczne, aby
dzieci nauczyły się integracji…. Hmmm, ostatnie badania naukowe, kanadyjskich obserwatorów,
wykazały, że Francja ma najsłabiej socjalizujących się obywateli w Europie, że
Francuzi, mają problemy w nawiązywaniu nowych kontaktów, i nie potrafią
zawierać nowych znajomości…Może, tutaj należy zacząć szukać przyczyn???
Kolejnym
zadziwiającym mnie elementem, tutejszej edukacji, jest…. Smoczek. Spacerując po
paryskich ulicach, zaobserwujcie, jak wiele dzieciaków, które mają skończone
trzy latka, chodzi po ulicy ze smokiem w buzi (ewentualnie kciukiem) Widok 6
letniego dzieciaka, z plastikową zatyczką, Aventu, nikt tutaj nikogo nie dziwi.
To samo dotyczy picia mleka z butelki. Od trzylatka, wymaga się posługiwania
widelcem i nożem, ale sześciolatek pije kakao prze butelkę ze smoczkiem. Jedna
z moich koleżanek, już dorosła kobieta, przyznała się, że piła tak mleko do 10
roku życia!!!! Są to dla mnie całkowicie abstrakcyjne historie, których
najzwyczajniej w świecie nie mogę pojąć…
Kolejnym
elementem tutejszej edukacji jest…. Bicie dzieci, (lub nie), o której, tak
bardzo chcecie usłyszeć. No cóż, ja swoich nie biję, i nie robi tego nikt z
bliskich mi osób. Muszę przyznać, że jest to dość skomplikowana sprawa, o której
napiszę w kolejnym poście, gdyż teraz muszę dać podwieczorek Ophelci, a potem
ruszyć po Liliankę do przedszkola.
Miłego
popołudnia, i pamiętajcie, że najlepsze wychowanie, to takie, które Wam pasuje,
i które sprawia, że tworzycie szczęśliwą rodzinę.
oj chyba od dawna wpadasz tylko do Pl w rodzinne strony i pewnie na szybko :) nie mając czasu na place zabaw i przyglądanie się naszym polskim maluchom
OdpowiedzUsuńmoje dzieci od maleńkości uczone były podstawowych słów jak proszę , dziękuję przepraszam dzień dobry itp.
czasami mówiły to od serca czasami z musu - czasami ja sama bym chętnie nie mówiła dzień dobry ale cóż takie wychowanie :)
na placach zabaw polskie mamy plotkują przeglądają babską prasę lub serfują po internecie ... ja mieszkam w małym mieście co prawda z wielkim Jezusem :) ale nie jest to Poznań Warszawa ani Paris :) ale byłam na placach zabaw (oprócz warszawy hihihi) i w Paris i w Poznaniu - niczym się nie różniły ani dzieci ani mamy ani sam plac zabaw :)
co do wieczornego stołu z przyjaciółmi to prawda - u nas jest większy luz - i tu wolałabym aby dzieci były w swoich pokojach ... nie zawsze to się udaje:( nie spotkałam się pomieszkując w Paryżu czy na Korsyce aby dzieci były bite - czasami był poniesiony głos
ale pamiętam zdarzenie gdy pilnowała dzieci z XVI dzielnicy jak chłopiec kazał mi nieść plecak a ja mu odp. że nie jestem wielbłądem (niosłam dziewczynki tornister miała wtedy 6 lat a jej brat 9) kolega chłopca idący obok odp. że musze wziąć ten plecak bo jestem służącą .... no i się wkurzyłam - tonem niesprzeciwiającym powiedziałam że porozmawiam z rodzicami mojego podopiecznego i jego kolegi - mój Jean B. zrobił duże oczy i prosił żeby nie rozmawiać a kolega z nosem wysoko zadartym mówiąc mi na ty powiedział to sobie mów ... z JB rodzicami nie rozmawiałam natomiast dnia następnego jak szanowny TATUS odbierał chłopca usłyszał kilka słów - i musiał mnie przeprosić i on i jego synuś
prawdą jest że są różne grupy społeczne dla których są różne rzeczy ważne w życiu
i jest to trudne do uogólnienia
na mojej wsi dzieci pilnują się same - klną jak szewc a pomocne są jak mało kto ... mogłabym się tutaj rozpisać jak nic
śmieszne są te skrajności - smoczka butelki i noża z widelcem - dzień dobry pogardy u dzieci itd. itp. etc .....
to co napisałaś na samym dole ja dołożę intuicja zdrowy rozsądek ciepło i zasady .... choć czasami człowiek i tak się złamie
całuski i miłego dnia u mnie strasznie deszczowo
monika
Ja też usłyszałam z ust 6 latka, że jestem służącą.
UsuńSłużącą nigdy nie byłam, ani nie będę dla nikogo, a na pewno nie dla jakiegoś gówniarza.
Była to moja praca na wakacje, 6 tygodni pracowałam z koleżanką w posiadłości francuskiej, fantastycznej rodziny na południu Francji. Jedna z nas pomagała w kuchni, druga zajmowała się utrzymywaniem czystości. O ile dorośli traktowali nas z sympatią, chętnie pomagali i traktowali nas niemal jak członków rodziny, niektóre dzieciaki zachowywały się okropnie. Małe, nieposłuszne, rozwydrzone i miemiłe. Bardzo mnie to zdzwiwiło.
Polskie dziecko raczej nie powiedziałoby do obcej osoby "służąca/służący". No chyba, że mieszkałoby w pałacu, kilkaset lat temu.
W Polsce dzieci nie witają gości, którzy przychodzą do ich domu? Chyba tylko tam, gdzie rodzice sami nie wiedzą co to jest dobre wychowanie!
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńOj niektóre polskie dzieci to prawdziwe gbury, córka sąsiadki, zna mnie od dziecka, ale się nie przywita, wina matki, bo zamaist zwrócić uwagę to udaje, że nie widzi. Nie wiem jak we Francji, tutaj uczy się dzieci podstaw dobrych manier i zachowań, jednak to młode, najmłodsze pokolenie, jest zbyt rozpuszczone, aby stosować jakiekolwiek zwroty grzecznościowe. Wielokrotnie słyszę na ulicy, jak dziecko woła "Chcę" a matka zamiast poprawić, że nie chcę tylko poprosze, to poprostu daje. No cóż...
OdpowiedzUsuńWszyscy wiemy , że to nie tylko rodzice są winni , że dzieci są źle wychowane . Na moim placu zabaw kiedy mój wnuczek chciał skorzystać z łopatki i wiadereczka bawiącego się obok chłopca, nadgorliwa babcia pierwsza kazała maluchowi powiedzieć, że każdy pilnuje swoich zabawek i korzysta ze swoich.Tak więc, kiedy obserwuje te niektóre babcie jak kwoki otaczające tylko swoje wnuczęta i uczące, tego , że tylko one są najważniejsze najpierw na placu zabaw, a potem w życiu , to mi ręce opadają. I tak jak już ktoś tu napisał, tylko słowo "chcę" potrafią niektóre dzieciaczki dobrze przyswoić, zamiast proszę , dziękuję i przepraszam. Ale to nie tylko wina rodziców, babcie i dziadkowie też powinni włączać się w uczenie dobrych manier.Podoba mi się natomiast fakt, ze we Francji dzieci nie uczestniczą w biesiadach z dorosłymi przy stole.Maja swój stolik i jest super. Tak powinno być. Dzieci nie koniecznie muszą uczestniczyć w rozmowach dorosłych. Warto tez pomyśleć o powiedzeniu "do widzenia" pani kasjerce w markecie , tak jak to jest przyjęte we Francji.W stosowaniu form grzecznościowych nie ma raczej przesady. Prawdą jest, że co kraj to obyczaj , ale warto dobre zwyczaje przenieść na polski grunt.Natomiast znam rodziny , gdzie dzieci nie witają lub nie żegnają się z gośćmi pozostając w swoim pokoju. I za każdym razem rodzic tłumaczy nam , że jeśli dzieciak jest zajęty, to już niech tam zostanie i nie robi zamieszania . :(
OdpowiedzUsuńBisous magique jest zdecydowanie lepszym i szybszym rozwiązaniem w przypadku upadku, niż użalanie się nad maluchem ;)
OdpowiedzUsuńNo cóż, dużo jest racji w tym co piszeszm ale...edukacja francuska, to coś, co trzeba "przeżyć", żeby zrozumieć i stwierdzić, że to wcale nie takie straszne, inaczej się nie da ;)
Ps.Victoria w przyszłym roku po raz kolejny będzie w nowej klasie (po raz czwarty zmienią jej się osoby w klasie, ale na szczęście możliwość chodzenia od GS do tej samej szkoły sprawia, że te wcześniejsze przyjaźnie trwają dalej a nowe się tworzą :)
Myślę, że to nie tyle kwestia kraju co człowieka. Moja córka zawsze wiedziała jak się zachować. Mówiła proszę, dziękuję, przepraszam i witała naszych gości. Dla mnie jako rodzica teraz największą satysfakcją jest kiedy słyszę od dorosłych ludzi, że nie widzieli nastolatki z tak wysoką kulturą osobistą:)
OdpowiedzUsuńTrochę dziwią mnie te smoczki i butelki we Francji, straszna to niekonsekwencja w wychowaniu z ich strony.
Z moich doświadczeń mogę powiedzieć tylko, że Francuzi są dość zimnym i mało wylewnym narodem. Problem może tkwi w takim schematycznym trochę wychowaniu. Poza tym skoro rodzice są tacy trochę sztywni i mało wylewni, to kto te dzieci ma tego nauczyć?
Żeby dobrze wychować dzieci należy najpierw zacząć od rodziców. Jacy rodzice takie i dzieci. A jak rodzice nie uczą i nie egzekwują prawidłowych zachowań, bo są przysłowiowymi "burakami" to i dziecko będzie takie. Przewrażliwione matki Polki, dla których ich dziecko jest pępkiem świata to moim zdaniem standard jeszcze i na razie w polskim społeczeństwie. Ale myślę, ze to się powoli zacznie zmieniać. Francuzi są bardziej obiektywni w wychowaniu swoich dzieci i na pewno mają więcej kurtuazji towarzyskiej. Takie jest moje zaznaczam zdanie. - Anka.
OdpowiedzUsuńSwietny wpis z bardzo madra puenta:) Wszystkim rodzicom zalezy na wychowaniu szczesliwych dzieci, a na tej drodze do celu wszystkie chwyty dozwolone;))) Pozdrawiam! Anita
OdpowiedzUsuńPolecam mój posta na ten temat:
OdpowiedzUsuńhttp://betkawparyzu.blogspot.fr/2015/06/rozne-kraje-rozne-obyczaje.html
Jeśli mogę podzielić się moja obserwacja, to myślę że smoczek i butelka to konsekwencja właśnie małej uwagi rodziców wobec dzieci, tego, że potrzeby i wygoda matki czy ojca są wyżej niż dziecka.